Po upływie dwóch miesięcy od objęcia przeze mnie stanowiska redaktora naczelnego Polskiej Kroniki Filmowej, miesięcznik społeczno-kulturalny „Nurt” (nr 3, 1973 r.) ukazujący się w Poznaniu opublikował felieton Stanisława Barańczaka w cyklu: „Odbiorca ubezwłasnowolniony (19)” pod tytułem: „PKF,” w którym autor pisał: „Za swoich najlepszych czasów Kronika była…ośrodkiem ambicji i inteligencji. Pobudzała do myślenia, drażniła zmysł ironii i krytycyzmu, operowała skrótem pojęciowym i cienkim dowcipem…” „Po śmierci W. Kmicika … w Kronice pojawił się spiker o głosie, z którego wprost tryska chłopięcy optymizm i bezgraniczne zadowolenie ze świata.” Stanisław Barańczak swój felieton kończył słowami: „Jednym słowem, w ciągu nader krótkiego okresu Kronika z pobudzającego do myślenia komentarza do naszego życia stała się serią obrazków. Zdaje się, że już niedługo większość z nas zacznie przychodzić do kina z dziesięciominutowym opóźnieniem”. Mógłbym wzruszyć ramionami i powiedzieć, że krytyka nie dotyczy mojego krótkiego okresu redagowania PKF- autor posługiwał się przykładami z niedawnej przeszłości. Ale tak nie postąpiłem. Był to wszak głos intelektualisty, który trafnie opisał czas, choć nazbyt uprościł oceny. Zauważa, np., że po śmierci W. Kmicika Kronika poszukiwała nowego lektora i gdy „…wydawało się, że wybór padnie na jednego ze spikerów telewizyjnych, obdarzonego głosem o podobnych walorach co Kmicik, choć może mniej dynamicznym, bardziej powściągliwym. Ostatecznie dokonano innego wyboru, zgodnego z tym co dzieje się w Kronice…” Otóż zrezygnowano z tego głosu, bo spiker pracował w telewizji i zbyt wyraziście identyfikował kronikę z telewizją, której w niczym nie chcieliśmy przypominać. Śmierć Włodka Kmicika była dla kroniki ogromną stratą, wszak autorzy pisząc teksty do PKF słyszeli melodykę jego głosu i jego interpretację, która wzbogacała komentarz, bowiem Włodek potrafił czytać między wierszami i dodawać komentarzowi nowych znaczeń. Pisano pod Kmicika. Nigdy już kronika nie znalazła tak doskonałego, jak on lektora. Krytycy niekiedy miewali rację, słabość ich sugestii wyrażała się w tym, że nie uwzględniali warunków, w jakich redakcja działała. Często, jak np. Krzysztof Teodor Toeplitz – KTT, wybitny intelektualista, mój ulubiony autor znakomitych felietonów publikowanych w „Polityce”, „Kulturze” a obecnie w „Przeglądzie” i „Trybunie”, człowiek o rzadko już spotykanej erudycji, był stałym i żarliwym krytykiem kroniki, choć w tym smaganiu PKF kierował się wyłącznie osobistymi pobudkami i urazami. Redakcja nie odpowiadała na krytykę zawartą w jego felietonach. Ani na „Dzień, w którym padła Dacca”- w 1971roku, ani na „Świat nr 32 A” w 1976 roku. W tym ostatnim felietonie, KTT zarzucił kronice m.in. to, że nie nadąża za telewizją (?!)…w propagandzie sukcesu. Miał rację, nie nadążaliśmy, bo nie chcieliśmy znaleźć się w nurcie propagandy uprawianej przez prezesa, Macieja Szczepańskiego. Zareagowaliśmy dopiero wtedy, gdy napisał felieton „Puknijmy się w kronikę”, („Kultura” 29. 03.1981 r.). Kronikę 11A/81 poświęciliśmy zasłużonemu bykowi Ilonowi, któremu Edmund Apolinarski, dyrektor Państwowego Ośrodka Hodowli Zarodowej w Osowej Sieni, człowiek uhonorowany najwyższym wówczas orderem Budowniczego Polski Ludowej- wzniósł pomnik! Nie krytykowaliśmy czcigodnego dyrektora, wręcz przeciwnie, oddaliśmy mu głos, aby mógł uzasadnić swoją decyzję i wyjaśnić jakimi pobudkami kierują się jego krytycy. Pokazaliśmy jednakże, jakie namiętności wzniecił ów monument w lokalnej społeczności. Kronika w sposób obiektywny przedstawiła poglądy zwolenników i przeciwników tej budowli. Nie ukrywam, że pragnęliśmy zwrócić uwagę różnym budowniczym na to, iżby liczyli się z następstwami, jakie mogą wywołać ich decyzje i wiekopomne dzieła. W felietonie „Puknijmy się w kronikę” KTT zaatakował nas za czarnowidztwo i uprawianie propagandy klęski. „Ostatnio obejrzałem pod rząd kilka wydań PKF- pisał. „Jednym z nich było wydanie z okazji Dnia Kobiet. Pierwszą informacją tego wydania była wiadomość o tym, że 200 wykwalifikowanych włókniarek z Żyrardowa wkrótce znajdzie się bez pracy, ponieważ dla obsługiwanych przez nie nowoczesnych maszyn zabrakło surowca…” Felietonista poddał krytyce następne tematy, po czym stwierdził: „Oczywiście wszystko o czym dowiedzieliśmy się z tego wydania Polskiej Kroniki Filmowej jest niepodważalną prawdą, a jeśli nią nie jest to tylko dlatego, że w rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Jednakże jedyną rozsądną reakcją po obejrzeniu tej Kroniki może być tylko kompletne upicie się, bez względu na aktualną cenę alkoholu, lub wyrżnięcie w zęby kogokolwiek, bez względu na 90 dni spokoju społecznego.” O 90 dni spokoju prosił generał Wojciech Jaruzelski. Czyżby KTT chciał w ten sposób wskazać na tych, którzy ten spokój zamierzali zakłócić? Jeśli tak, to strzał był niecelny. „Następne wydanie Polskiej Kroniki Filmowej było jednotematyczne i nawet ktoś tam podpisał się jako jego scenarzysta. Chodziło w nim o Osową Sień. Jeśli ktoś nie wie, co to jest Osowa Sień, to podpowiem, że chodzi tu o jedno z najlepszych Państwowych Gospodarstw Rolnych jakie kiedykolwiek mieliśmy w Polsce. Gdybyśmy mieli pięćdziesiąt Osowych Sieni nie stalibyśmy w kolejce po masło, gdybyśmy mieli ich pięćset – bylibyśmy Danią.” A kiedy już Krzysztof Teodor Toeplitz doszczętnie unicestwił kronikę, swoją niebotyczną demagogią, uderza w wielki dzwon i donosi…komu trzeba: „Nie bronię pomnika byka w Osowej Sieni, chociaż wolę, żeby został ukończony niż żeby miał zostać żałosny jego kikut jako świadectwo zmiany naszego nastawienia. Myślę tylko, że epoka, która nie potrafiłaby postawić pomnika za każdym razem przeliczając jego cenę tylko na chleb, byłaby epoką żałosną. Wątpliwe, czy żałosna epoka zdolna być może do tego, aby zarobić chociaż na swój chleb. Wiem, że to o czym tu piszę nie jest w istocie o Polskiej Kronice Filmowej, o kobietach i Osowej Sieni, lecz o naszych zbiorowych nastawieniach. Puknijmy się jednak w Kronikę.” W redakcji zawrzało. Zespół zaproponował, aby odpowiedzieć KTT. Tekst napisał komentator kroniki i współautor scenariusza, Artur Howzan, a zaakceptowali go wszyscy dziennikarze i operatorzy PKF. Polemika z KTT pt. „Bykiem !” ukazała się w „Kulturze” (12.06.1981 r.), a podpisał ją Zespół Polskiej Kroniki Filmowej. Krzysztof Teodor Toeplitz nie wytrzymał nerwowo i zaatakował, tym razem mnie, z imienia i nazwiska, twierdząc, że „…nie w celu odnowy i nie w okresie odnowy, ale na samym dnie łukaszewiczowskiej propagandy nastąpiły ich (tzn. moja i mojego zastępcy) nominacje.” Felietonista naciągnął prawdę, bowiem pracę w PKF rozpocząłem w czasie, kiedy Jerzy Łukaszewicz w KC PZPR jeszcze nie pełnił żadnej funkcji! Swój atak na mnie K.T.Toeplitz zawarł w słowach: „ Kierownictwo PKF, z red. naczelnym Mirosławem Chrzanowskim ma szczególne powody, aby – kłamać uparcie…” Otóż w wydaniu kroniki (11A/81) ani razu nie pojawia się moje nazwisko. Ukazała się ona z nazwiskiem Janusza Kędzierzawskiego! Na zakończenie zaś uderzył się we własną pierś, nieszczerze: „ Przyznaję, że ze względów, które wyłożyłem w powołanych wyżej tekstach, mam wątpliwości co do sensu istnienia PKF. A może w tym się właśnie mylę – może wystarczy tylko zmienić jej sterników?” Był to, wyraźny donos! Na ten atak odpowiedziałem w Kronice (13B//81) – tematem dedykowanym autorowi felietonu, „dworskiemu krytykowi”– piosenką ( Co to będzie, kiedy zgaśnie nasze słońce) w wykonaniu Bogdana Smolenia i zdjęciem Krzysztofa Teodora Toeplitz na stop klatce. Smoleń śpiewał :”Co to będzie, gdy słoneczko nasze zgaśnie Zaburzenia ma i plamy przez ten trud Kto to wie – A może będzie wtedy jaśniej Przeżyliśmy już niejeden taki cud…” Przytaczam jedną zwrotkę, aby czytelnicy, którzy nie znają piosenki mogli sobie uświadomić o co w 1981 roku toczył się spór i jaką rolę pełnił w nim Krzysztof Teodor Teplitz. Dlaczego KTT z taką bezwzględnością i zajadłością atakował Polską Kronikę Filmową? W roku 1971 redaktor naczelny „Szpilek”, Krzysztof Teodor Toeplitz, wspólnie z Jerzym Urbanem wynajęli studentów, przebrali ich za żebraków, posadzili na Nowym Świecie i kazali żebrać. Studenci-przebierańcy mieli udowodnić, że dzięki socjalizmowi z ulic polskich miast zniknęli żebracy prawdziwi! „Szpilki” zaproponowały kronice sfilmowanie tego przedsięwzięcia. Zrobiliśmy to z ochotą, bo pomysł nam się bardzo podobał. Redaktor naczelny „Szpilek” KTT pofatygował się nawet osobiście na Chełmską, aby przed zmontowaniem tematu obejrzeć cały materiał. Podczas nieobecności Michała Gardowskiego pokazałem mu roboczą kopię i byłem wdzięczny za rady dotyczące montażu materiału. Tekst do tego wydania Kroniki (31B/71), w którym zamieściliśmy fałszywych żebraków, pisał Jerzy Ambroziewicz. Do komentarza miałem zastrzeżenia, autor potraktował bowiem kolegów dziennikarzy ze „Szpilek” dość obcesowo, by nie powiedzieć złośliwie. Zgłosiłem swoją ocenę tekstu Gardowskiemu, szef zgodził się z moimi uwagami tylko częściowo i dokonał drobnych zmian. A ja nie pobiegłem do zainteresowanych, by się poskarżyć. Od tej pory Krzysztof Teodor Toeplitz stał się wrogiem Polskiej Kroniki Filmowej. Parę miesięcy później, w podobnym stylu co Toeplitz, na łamach „Rzeczywistości”– pisma partyjnych ortodoksów – atakował Polską Kronikę Filmową Janusz Ratzko, z tą tylko różnicą, że kierował się, mam nadzieję, pobudkami ideowymi. W październiku 1980 roku, ( „Rzeczywistość” jeszcze wtedy nie istniała), poświęciliśmy całe wydanie PKF (46B/80) inżynierowi Jackowi Karpińskiemu, polskiemu elektronikowi, który wskutek intryg i zawiści, zamiast budować komputery hodował świnie. Autorka wydania Janina Motylińska, bezpartyjna dziennikarka poprosiła Stefana Bratkowskiego, aby skomentował na ekranie, co o tym myśli. Kronika pt. „Fragment życiorysu” wywołała burzę w środowisku zawodowym i naukowym, no i jak to w takich przypadkach było regułą, redakcja została zasypana protestami części środowiska, oskarżano nas o brak patriotyzmu, podgryzanie socjalizmu, konszachty z wrogimi siłami, słowem o wszystko, co najgorsze. Redakcja PKF spotkała się z zainteresowanymi, obrażonymi, „pomówionymi”, zwolennikami i przeciwnikami inż. Jacka Karpińskiego. Filmowaliśmy, oczywiście, przebieg dyskusji. Władze zajęte poważniejszymi sprawami na szczęście nie brały udziału w debacie. Aliści, po upływie roku od ukazania się kroniki o inż. Karpińskim do akcji wkroczyła „Rzeczywistość” Mikołaj Rożyński artykułem pt. „Informatyka i … chlewik” (nr 20. 4.10.1981 r.) zaatakował PKF, pisząc: „Wśród licznych ujawnionych po SIERPNIU 80 afer lat siedemdziesiątych, jedna nabrała szczególnie dużego rozgłosu i zbulwersowała opinię publiczną. Genialny konstruktor mini-komputera K – 202, inż. Jacek Karpiński został w roku 1973 pozbawiony możliwości pracy twórczej, a bezmyślne rzekomo decyzje przerwania produkcji K – 202 pozbawiły kraj milionowych wpływów dolarowych. Po tych przykrych doświadczeniach Jacek Karpiński zajął się ponoć hodowlą świń. Rewelacje te podane zostały w Polskiej Kronice Filmowej oraz w „Życiu i Nowoczesności” i oczywiście podziałały jak iskra rozniecająca pożar…” Po artykule M. Rożyńskiego pałeczkę przejął Janusz Ratzko i w czterech numerach „Rzeczywistości” bezpardonowo atakował przede wszystkim Stefana Bratkowskiego, ( numery: 22, 23 z 1981 r.), a potem mnie. W jednym z odcinków (nr 24 z 1.11.1981 r.) zarzucił mi, że: „Na żądanie Ministerstwa Przemysłu Maszynowego- redaktor naczelny Polskiej Kroniki Filmowej- Mirosław Chrzanowski, pismem z dnia 22 kwietnia 1981 r. zobowiązał się zamieścić sprostowanie owej „ nieścisłej informacji.” Mamy teraz październik – a sprostowania jak nie było tak nie ma! Komu zależało, aby sprostowanie takie nie ukazało się”. Pyta J. Ratzko. W kronice ( 46A/81 )odpowiedzieliśmy, że nie dawaliśmy żadnych obietnic MPM, bo z ministerstwem nie prowadziliśmy żadnych rozmów! W następnym odcinku swego cyklu, Ratzko, licząc na krótką pamięć czytelników, publikuje mój list do dr inż. Romana Kuleszy, pracownika Ministerstwa Przemysłu Maszynowego. Spór PKF prowadziła z pracownikiem ministerstwa, a nie z Ministerstwem Przemysłu Maszynowego. Aby nie pozostawiać żadnej wątpliwości przytaczam treść mojego listu do dr inż. R. Kuleszy: „ W Kronice 13 – A zamieściliśmy fragmenty zebrania na temat informatyki i inż. Jacka Karpińskiego. W tekście podaliśmy nieścisłą informację o zwolnieniu z pracy inż. Jacka Karpińskiego. Jacek Karpiński został odwołany ze stanowiska dyrektora Zakładu Doświadczalnego Minikomputerów przez dyrektora Instytutu Maszyn Matematycznych dr. inż. Romana Kuleszę. Jednocześnie zaproponowano mu stanowisko głównego konstruktora ZDM. Za nieścisłość przepraszamy pana Romana Kuleszę. Redakcja podtrzymuje swoje stanowisko w sprawie Jacka Karpińskiego.” Innymi słowy napisaliśmy czarno na białym, że Karpińskiego wylano! I dlatego sprostowanie nie ukazało się w kronice, albowiem obrażony (czyli pan Kulesza) nie był zainteresowany w publikacji przytoczonego wyżej tekstu. Tego, niestety, Ratzko już nie napisał. I na zakończenie jeszcze jedna drobna uwaga, zarówno w kronice o inż. J. Karpińskim, a także w kronice o pomniku byka Ilona na planszy widniały nazwiska autorów. Krytycy Polskiej Kroniki Filmowej nie wymieniają tych nazwisk w swoich artykułach i felietonach. To tak jakbyśmy polemizując z Krzysztofem Teodorem Toeplitzem wymieniali nazwisko Dominika Horodyńskiego, ówczesnego redaktora naczelnego „Kultury.” Zatem intencje Ratzko i Toeplitza niczym się nie różniły i brzmiały jednoznacznie: usunąć Chrzanowskiego! Ich postulaty wkrótce miały się spełnić. A teraz już zupełnie na marginesie. 4 stycznia 1981 roku, w „Argumentach” autor kryjący się za literkami (wys) łaje kronikę za to, że „ Po projekcji Kroniki Sceptyk czuje się na duszy mocno pokrzepiony. Bo oto na ekranie ukazują się sielskie widoczki, kwiatki i motylki, fragmenty wesołych komedyjek teatru amatorskiego z Kłaja. Przyjemnie nastrojony taką wizją, Sceptyk wychodzi z kina i z punktu dostaje po łbie obuchem rzeczywistości, niestety skrzeczącej.” 29 marca 1981 roku w „Kulturze” autor kryjący się za literkami ( KTT) zarzuca kronice, że w wydaniu „…zaprezentowała kolejne uciśnienia kobiet, jako to okropny poziom przedszkoli i żłobków i coś tam jeszcze…” i uprawia „…propagandę klęski”, choć oczywiście „…PKF nie jest wynalazcą tego stylu…” Czyż kronika mogła dogodzić krytykom? Nie mogła i nie chciała! Zabiegała natomiast o to, by sprostać zapotrzebowaniu widzów. Niemal wszyscy krytycy Polskiej Kroniki Filmowej w czasach realnego socjalizmu używali niezbyt oryginalnego zwrotu: „Za swoich najlepszych czasów Kronika była…” Niestety, nie definiują tego czasu. Kronika w każdym okresie miała swoje lepsze i gorsze chwile, dziś jest jedynym zapisem wizualnym, który świadczy o tamtych czasach, a dla przyszłych pokoleń będzie niezastąpionym źródłem wiedzy o Polsce Ludowej. Oczywiście, jeśli taśmy PKF nie zostaną zniszczone przez czas. Może je uratować dla potomnych przegranie na dyski CD. Obawiam się, że rządy demokratyczne nie znajdą na ten cel potrzebnych pieniędzy. Krytycy tamtych czasów nagminnie straszyli: „Zdaje się, że już niedługo większość z nas zacznie przychodzić do kina z dziesięciominutowym opóźnieniem.” Na szczęście krytycy nie stanowili większości widzów, a ich życzenia nigdy się nie spełniły. Redakcja wielokrotnie pytała widzów, co im się w Polskiej Kronice Filmowej podoba, czego nie lubią? W 1979 roku Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, a ściślej biorąc dział zajmujący się tego rodzaju badaniami, rozesłał do kin 3000 anonimowych ankiet z pytaniami dotyczącymi Polskiej Kroniki Filmowej. Ponad połowa wróciła do agencji. Na pytanie, czy Pan(i) lubi PKF? 97 procent widzów odpowiedziało – tak. Na pytanie, czy chciałby Pan(i) oglądać PKF w TV? Twierdząco odpowiedziało – 95 procent osób. Badania powtórzyliśmy w grudniu 1980 roku, wpłynęło ponad 800 odpowiedzi. Dziewięćdziesięciu pięciu procentom widzów Polska Kronika Filmowa nadal się podobała! Ten wynik satysfakcjonował mnie całkowicie. * * * Zmienił się ustrój, upłynęły lata, w życiu społeczeństwa polskiego pojawiły się nowe zjawiska: bezrobocie, głodne dzieci, bezdomni i wykluczeni. Na niespotykaną w socjalizmie skalę pojawiły się afery gospodarcze i polityczne. Zamiast sylwetek uczonych, inżynierów, robotników i rolników na telewizyjnych ekranach goszczą dziś aferzyści na przemian z politykami, pedofile i łapownicy, duchowni – donosiciele i konfidenci służb specjalnych. Symbolem IV RP (mam nadzieję też minionej bezpowrotnie) stały się kajdanki i kominiarki, a minister sprawiedliwości, który uwielbiał zakuwać ludzi na oczach publiczności, stał się medialną gwiazdą pierwszej wielkości. Nie chcę być jednostronny, więc dodaję, że zmiana ustroju przyniosła także wolność wypowiedzi – wprawdzie nieco ograniczoną, wolność manifestacji swojej inności – czasami ograniczaną, prawo do strajku – nielubiane przez rządzących. Uśmiercona przez wolny rynek Polska Kronika Filmowa przestała ukazywać się na ekranach kin, żyje natomiast na ekranach telewizorów i służy do piętnowania Polski Ludowej, choć do dziś prywatyzuje się zakłady pracy pokazywane w PKF (w ramach propagandy sukcesu, oczywiście), a zbudowane przez Polaków pod rządami „komunistów.” Ciekawe tylko, co by dziś rządy prywatyzowały, gdyby tych budowli socjalizmu nie było i gdzie mieszkaliby ludzie, gdyby „komuchy” nie zbudowały blokowisk? Bawi mnie, gdy na małym ekranie oglądam Port Północny, (chyba zmieniono nazwę?), Hutę Katowice (Samorząd Robotniczy w grudniu 1976 r. przyznał mi „Honorowe Odznaczenie Budowniczy Huty „Katowice”), stocznie, cementownie, zakłady farmaceutyczne, szpitale, przychodnie, szkoły i przedszkola, kluby prasy (na wsi doszczętnie zlikwidowane), biblioteki, nawet blokowiska…i ich istnienie poddaje się totalnej krytyce, to mogę tylko powiedzieć: Szczęść wam Boże niezależni apologeci wolnego rynku! Propagandziści, a właściwie, medialni manipulatorzy wybaczyli Polskiej Kronice Filmowej okres stalinowski, prawie już nie pamiętają marca 1968 roku, ale nie mogą wybaczyć „propagandy sukcesu!” Gierkowska dekada została uznana za największe nieszczęście Polski, choć za Gierka polskie społeczeństwo zrobiło największy krok w stronę cywilizowanego świata! Krytyka PKF jest uprawiana według ustalonego schematu w kilku wariantach. Wariant pierwszy polega na tym, że Polska Kronika Filmowa jest utożsamiana tylko ze złymi zjawiskami występującymi w Polsce Ludowej, krytycy nie są w stanie wymienić żadnej wartości pozytywnej. Oto dwa tego przykłady. Kronika 51B/80 zaczyna się relacją z wręczenia w Sztokholmie Czesławowi Miłoszowi Nagrody Nobla- specjalna ekipa kroniki relacjonuje to wydarzenie. Następny temat – Jan Pietrzak śpiewa piosenkę o „starych poetach”, inne tematy są poświęcone wydarzeniom kulturalnym. Kronikę kończy temat o kolejce świętych Mikołajów z pustymi workami. W tym wydaniu nie ma „propagandy sukcesu”, jest stonowana i spokojna. Doprawdy nie można się do niczego przyczepić. A jednak pewien manipulator z „Kino Polska” krytykuje kronikę za to… no, spróbujcie Państwo odgadnąć, za co…, że nie wymieniła nazwisk pozostałych laureatów nagrody Nobla! Wariant drugi. W Kronice 7B/79 zamieściliśmy temat o wybuchu gazu w Rotundzie PKO w Warszawie. Władze państwowe w tamtych czasach nie lubiły tematów krytycznych, co można zrozumieć, ale nie wiadomo, dlaczego nie znosiły też tematów o nieszczęśliwych wypadkach i katastrofach. Dzięki telefonowi od widza operatorzy PKF Janusz Kuźniarki i Witold Jabłoński byli na miejscu tragedii niemal natychmiast. Zarejestrowali na taśmie filmowej wstrząsający obraz Rotundy po wybuchu. Milicja zabrała im legitymacje służbowe i nakazała, aby się po nie zgłosili następnego dnia do komendy stołecznej. Nie zgłosili się, bo kadry na moją prośbę wydały im duplikaty. Telewizja w głównym dzienniku pokazała zaledwie kilka ujęć. Kronika natomiast zrelacjonowała katastrofę bardzo dokładnie, pokazała także ofiarność warszawiaków, którzy spontanicznie oddawali krew dla ratowania ludzi poszkodowanych. Temat z naszym komentarzem, bez skrótów ukazał się w kronikach europejskich. Jedynie „Fox Toenende Wochenschau” dodała do naszego komentarza jedno zdanie: „czy Niemcy byliby zdolni do takiej solidarności w nieszczęściu jak Polacy?” Wolna i niezależna dziennikarka polska z poczytnego dziennika skrytykowała kronikę za to, że pokazując ofiarność mieszkańców Warszawy, staraliśmy się ukryć rozmiary nieszczęścia! Czyż nie jest to paranoja? I na koniec przedostatni kwiatek z oślej łąki, cytuję dosłownie niezależnego i obiektywnego autora, „obiektywnego”, bo wszak dostrzegł, że kronika zamieszczała jednak tematy krytyczne: „Trafiają się i rodzynki – krytyczne, (pisze autor). I tak: nigdzie w mieście nie ma podjazdów dla wózków dziecięcych. Matki się męczą. W nas budzą się jednak inne refleksje. W materiale broniącym interesów matek z bobasami w wózkach nie zająknięto się o niepełnosprawnych. W dobie propagandy sukcesu nie było dla nich miejsca”. To prawda, o autorze tej błyskotliwej „refleksji” w dobie propagandy sukcesu nie mogliśmy się zająknąć! W temacie o kłopotach matek nie wspomnieliśmy też o biednych, o złych decyzjach władz, o towarach marnej jakości, zwanych wówczas bublami, o ludziach niepokornych i wielu innych sprawach, które zamieszczaliśmy w kronice i zbieraliśmy za to cięgi od premiera. Był to bowiem temat krytyczny poświęcony matkom z wózkami. Przypomniałem sobie cytowany tu wyżej artykulik, gdy w 2007 roku (już za demokracji) wiele matek w Warszawie demonstrowało ze swoimi pociechami, domagając się budowy podjazdów dla wózków dziecięcych. Pomyślałem wtedy o krewkim autorze i o tym, jak ten fakt skomentuje on właśnie dziś, osiemnaście lat po upadku niewłaściwego ustroju, w którym, w przeciwieństwie do obecnych czasów, możliwa była propaganda sukcesu. A oto inny przykład z oślej łączki. Dwaj autorzy, Jerzy S. Majewski i Dariusz Bartoszewicz w artykule pt. „Machina czasu”, który ukazał się w „Gazecie Stołecznej (11 maja 2000 r.) smagają kronikę ciętymi słowami: „Śledcza kronika z 1977 r. podąża śladem nieforemnych bułeczek z piekarniczego mastodonta na Żeraniu. Dyrektor się broni, że wizyta jest niezapowiedziana. Ale bułeczki istotnie nieforemne. Jedna wielka jak bochen chleba, inna niczym piłeczka do ping-ponga. – Ja to wszystko muszę sprzedać – mówi ekspedientka w sklepie, wpychając nieforemne bułeczki do siatki klientki. Autorzy w swoim artykule chłoszczą PKF za propagandę sukcesu. A gdy pojawia się w kronice temat krytyczny, też nie dobrze. Przywalić komuchom za krytykę też nie zaszkodzi! Co innego pan Marek Cieśliński. To autor poważny, który poddając totalnej krytyce Polską Kronikę Filmową zrobił naukową karierę, uzyskał doktorat za pracę pt. „ Ideologia i propaganda w Polskiej Kronice Filmowej.”. Już na samym wstępie autor w sposób otwarty przyznaje, że „Założeniem dysertacji jest wykazanie (podkr. M.Ch.), iż kronika filmowa była wyrafinowanym i skutecznie wykorzystywanym narzędziem ideologicznej indoktrynacji społeczeństwa.” ( Wszystkie cytaty pochodzą z maszynopisu pracy doktorskiej Cieślińskiego znajdującej się w archiwum WFD udostępnionej mi za zgodą autora). Praca ukazała się później w wydaniu książkowym pt. „Piękniej niż w życiu”, Polska Kronika Filmowa 1944 – 1994). Szczerość Marka Cieślińskiego nie idzie w parze z rzetelnością i dbałością o fakty. Przywołam kilka tego przykładów, bo one świadczą o nierzetelności doktora najlepiej. „ Przez długie lata – pisze Marek Cieśliński – presja na udział Kroniki w najróżniejszych, nawet lokalnych wydarzeniach była tak wielka, że zdarzało się, iż dla spokoju wysyłano w teren operatorów z pustymi kasetami, bez taśmy. Brało się to stąd, iż obecność ekipy Polskiej Kroniki Filmowej świadczyła o randze każdej imprezy”. Pracowałem w Polskiej Kronice Filmowej od 1 lipca 1969 roku, do 13 grudnia 1981 roku. Oświadczam, że w tym okresie nie zdarzył się ani jeden przypadek opisany przez dr. Cieślińskiego. Choć wysyłaliśmy dla uświetnienia wydarzenia operatora z jedną kasetą, w której znajdowało się 60 metrów taśmy, bo ta taśma świadczyła o pobycie PKF na uroczystości i była podstawą do wypłacenia operatorowi honorarium! W rozdziale „Propaganda sukcesu” tejże pracy dr M.C. informuje czytelników, że „…w samej redakcji istotna zmiana nastąpiła z początkiem 1973 roku, gdy kierownictwo objął Mirosław Chrzanowski”. I od tego momentu doktor beztrosko przypisuje mi kroniki mające świadczyć o propagandzie sukcesu, które ukazały się owszem, ale pod innym nazwiskiem i przed moją nominacją! Drobiazg? Oczywiście, ale świadczący o nonszalancji autora. Sprawy poważne zaczynają się nieco później. Oto Marek Cieśliński opisuję wizytę w Polsce Leonida Breżniewa i potępia mnie za to, że „Niezwykła w swej konstrukcji Kronika dorównywała najlepszym niemieckim dokonaniom propagandowym w tym zakresie.” Jakim „niemieckim dokonaniom” doktor nie wyjaśnia. Dziękuję Bogu, że doktor nie widział filmu „Ojciec święty Jan Paweł II w Polsce”, bo z czym by porównał, biedak, tę relację? A teraz poważnie. Marek Cieśliński słyszał, że gdzieś dzwonią, ale dzwonnice mu się pomyliły, przypisuje kronice film o pobycie Breżniewa, który rzeczywiście zrealizowałem na polecenie KC PZPR i myli z kroniką. Praca doktora Cieślińskiego to prawdziwa komedia pomyłek! Notabene film o Breżniewie zdjęto z ekranów kin… Jak było opowiem. Powołując się na PKF, Cieśliński opowiada o harcerce zawiązującej Breżniewowi chustę na szyi, dzieje się to w filmie, nie w kronice. Po raz pierwszy opowiedziałem o całym zdarzeniu, już za czasów demokracji, w Polskim Radiu, ale Cieśliński widocznie nie słyszał mojej wypowiedzi osobiście, tylko ktoś mu ją zrelacjonował niezbyt dokładnie. Polska Kronika Filmowa znała program pobytu Leonida Breżniewa i wiedziała, gdzie ludność Warszawy zatrzyma go „spontanicznie” i wyrazi swoje uczucia „dostojnemu gościowi”. Na placu Unii Lubelskiej „spontanicznie” zatrzymali Sekretarza Generalnego harcerze. Jedna harcerka zawiązała nawet „spontanicznie” gościowi chustę na szyi, co kolaudantom bardzo się podobało. Doktor plecie koszałki o cenzurze, tymczasem film zatwierdzali towarzysze: Stanisław Kania, sekretarz KC i członek Biura Politycznego, Zdzisław Żandarowski, sekretarz KC i mój kolega ze studiów, kierownicy wydziałów prasy i kultury oraz paru drobniejszych pracowników. Przedstawiciele KC nie wprowadzili ani jednej zmiany. Od Stanisława Kani otrzymałem gratulacje, a Zdzisław Żandarowski gratulując mi filmu powiedział: teraz widzę, iż dobrze się stało, że nie przyjąłeś mojej propozycji przejścia do pracy w partii. Po dwóch dniach od ukazania się filmu dokumentalnego w kinach Centrala Rozpowszechniania Filmów poinformowała mnie o wycofaniu obrazu z kin warszawskich, tylko warszawskich, albowiem na niektórych seansach, w momencie gdy harcerka zawiązuje chustę Breżniewowi, rozlegały się okrzyki: „mocniej, mocniej!” Doktor Cieśliński może ten film krytykować, ile tylko jego dusza zapragnie. Tylko po jakiego diabła miesza w to kronikę? Bo mu pasuje do zaplanowanej tezy!? Doktor nauk magicznych Marek Cieśliński twierdzi, że kroniki monotematyczne z okazji XXX- lecia Polski Ludowej powstawały „…zgodnie z ustaleniami lokalnych władz partyjnych przybierając kształt propagandowej wizytówki regionów.” Twierdzenia tego nie uzasadnia żadnymi dowodami, a co dziwniejsze nie zauważył, że w każdej z tych kronik były fragmenty mówiące o problemach czekających na rozwiązanie. Egzekutywa Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach miała zastrzeżenia do jubileuszowego wydania o tym województwie, ale w kronice nic nie zmieniono, bo redakcja z krytyką się nie zgodziła. Powiedziałem, że możemy zrealizować nowe wydanie, ale za pieniądze komitetu. Po dość pobieżnym obejrzeniu kronik jubileuszowych o województwach autor pracy doktorskiej „Ideologia i propaganda w Polskiej Kronice Filmowej…” doszedł do wniosku, że uprawialiśmy nieustannie „propagandę sukcesu.” Nie zadał sobie trudu i nie policzył, ile w ciągu roku jubileuszowego ukazało się kronik na ekranach, nie zadał sobie trudu żeby policzyć, w ilu ukazujących się w tym czasie kronikach zamieściliśmy tematy krytyczne, mimo jubileuszu. Nie zauważył też, że przed zjazdami partii tematom poświęconym sylwetkom delegatów towarzyszyły obrazy mówiące o ujemnych stronach życia, albo tematy krytykujące negatywne zjawiska w życiu społeczeństwa. W rozdziale „Premier – redaktor” opisałem, gdzie i kiedy zrodził się pomysł kronik monotematycznych. Aby była pełna jasność podkreślam – świadomie i z własnej woli pokazywałem osiągnięcia Polski Ludowej, bo w przeciwieństwie do doktora Cieślińskiego wiedziałem coś niecoś o Polsce przedwojennej i miałem skalę porównawczą. Marek Cieśliński już na samym wstępie popełnia błąd metodologiczny. Pisze: „By jednak wyjaśnić znaczenie ukazującego się w kinach nad Wisłą tygodnika, należy wyodrębnić go spośród współczesnych mu mediów. Celem tej pracy jest ustalenie autonomicznych form wyrazu zawartych w filmowej kronice PRL, określenie sposobów wykorzystania audiowizualnego tworzenia do upowszechnienia – na przestrzeni półwiecza siłą narzuconej społeczeństwu ideologii”. Pierwszy błąd to właśnie „wyodrębnienie” Polskiej Kroniki Filmowej z reszty mediów w Polsce. Metoda ta pozwala na dowolne oceny. Brak porównań uniemożliwia dostrzeżenie różnic, jakie istniały między mediami w Polsce Ludowej, różnic między telewizją Macieja Szczepańskiego a Polską Kroniką Filmową. Twierdzenie, że P K F służyła do narzucania społeczeństwu niechcianej ideologii, indoktrynacji, filtracji itp. to czysta propaganda, a nie próba naukowej oceny. Z niektórych fragmentów tekstu wynika, że Marek Cieśliński wyrywkowo poznał historię Polskiej Kroniki Filmowej. Gdyby znał ją gruntownie, nie napisałby, że: „Wprowadzenie w grudniu 1981 r. stanu wojennego przerwało na kilka miesięcy wydawanie Kroniki…”. Otóż po raz pierwszy w swojej historii Polska Kronika Filmowa (39A/80) miała przerwę w ukazaniu się na ekranach z powodu strajku załogi Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Szkoda, że doktor nie zbadał i nie napisał, dlaczego nie ukazała się na ekranach kronika monotematyczna z I części Zjazdu „Solidarności” i dlaczego PKF nie sfilmowała II części Zjazdu w hali „Oliwii”. Praca Marka Cieślińskiego jest pełna sprzeczności, roi się od błędów rzeczowych i historycznych. Nie piszę recenzji z tej książki, więc pomijam te mankamenty. Mam nadzieję, że doczeka się rzetelnej oceny poważnego, bezstronnego historyka. Wskazałem tylko na zbyt pochopne i krzywdzące zespół PKF oceny młodego „uczonego.” Na zakończenie jeszcze jeden fragment książki: „Realizowana przez lata dbałość o atrakcyjną, przychylną odbiorcy formę przekazu, przynosiła po latach zaskakujące efekty: mimo pozostawania przez dziesięciolecia na usługach propagandy, to właśnie ekipa Kroniki – jako jedyna – została w 1980 roku wpuszczona na teren strajkującej Stoczni Gdańskiej.” Tym zdaniem Marek Cieśliński przyznaje się do niewiedzy i do intelektualnej bezradności! Każdy ma prawo krytycznie oceniać historię kraju i Polską Kronikę Filmową, ale powinien dołożyć staranności, by ta ocena była poparta faktami. A faktów mówiących, że PKF nie poddawała swoich widzów indoktrynacji ideologicznej jest dostatecznie dużo. Polska Kronika Filmowa nie pouczała widzów, bo traktowała ich jak partnerów, a nie ciemną masę. Pokazywała pozytywne zjawiska zachodzące w Polsce Ludowej, ale ukazywała też ujemne strony życia – jakbyśmy dziś powiedzieli – „zwykłych ludzi”, nigdy nie wyrzekła się -w czasie, gdy ja nią kierowałem- krytyki. Polska Kronika Filmowa wypracowała swój własny styl i był on dorobkiem wszystkich, którzy ją tworzyli, był wartością, której nie musimy się wstydzić. Zamieszczaliśmy np. relacje z wystawianych sztuk teatralnych, zawsze z intencją, by zachęcić widzów do refleksji i własnych sądów. Dla przykładu kronika 42B/80. Wykorzystywaliśmy występy kabaretów, aby dzięki nim spojrzeć satyrycznym okiem na otaczającą nas rzeczywistość. Tego nurtu w kronice Marek Cieśliński, nie dostrzegł. W innym miejscu opisałem ważne zdarzenia, w których uczestniczyła kronika i które nie uszły uwadze naszych widzów. Cieśliński pisze: „…mimo pozostawania przez dziesięciolecia na usługach propagandy…” Kronikę wpuszczono do Stoczni Gdańskiej. Nie „mimo”, panie doktorze, a dlatego, że Polska Kronika Filmowa nie utraciła nigdy zdrowego rozsądku! Cieszyła się zaufaniem m.in. stoczniowców i przytłaczającej większości widzów. Była w Gdańsku i Szczecinie w grudniu 1970 roku! W stoczni im. Lenina także w styczniu 1971roku. W sierpniu 1980 roku robotnicy o tamtym naszym pobycie pamiętali, pamiętali też, że wzorem telewizji nie nazwaliśmy ich nigdy chuliganami i dlatego wpuścili do stoczni Polską Kronikę Filmową. To dziwne, że doktor nie dostrzegł np. kroniki pt. „Strajk”, jak i takiego drobiazgu, że w latach 1973 – 1981 w PKF ukazało się ponad 400 tematów krytycznych! Nie wykreślicie nas z historii. Polska Kronika Filmowa w czasach realnego socjalizmu, a i w czasach demokracji była fenomenem, tak fenomenem! Mimo zajadłych i nienawistnych napaści różnego autoramentu autorów żyje w Internecie! Jest poszukiwana przez młodych ludzi, wzbudza dyskusje, staje się źródłem wiedzy dla tych, którym nie wystarcza oficjalna historia podawana w szkołach. Polska Kronika Filmowa inspiruje twórców, tych twórców, którzy pragną swoim widzom powiedzieć o doli człowieka coś więcej niż sprawni i cyniczni manipulatorzy obecnej rzeczywistości. Często moi dawni współpracownicy dzwonią do mnie z pytaniem: szefie, czy widziałeś? – Występ profesora w telewizji, który twierdzi, że zdjęcia z grudnia siedemdziesiątego roku, to materiały zagraniczne, a nie polskie? – Musiał je za granicę ktoś sprzedać, czy nie słyszeliście nic na ten temat? – Szefie, czy widziałeś jak Maciej Orłoś robi kasę w TVP1 podpisując nasze zdjęcia WFDiF, a pomija nazwiska prawdziwych autorów, choć jego audycja kończy się długachną listą nazwisk, nawet tych, co zamykają drzwi do studia? – Orłoś, powiadacie? Macie na myśli tego ładnego dziennikarza, który przepoczwarzył się w show-mana? Jesteście oburzeni? Zadzwońcie proszę, do Komisji Etyki. – Halo Mirku, czytałeś w „Trybunie” kawałek „Kroniki z łezką w oku”? Wywiad z Przemysławem Jaszke z firmy „Grube ryby”? – Grube ryby Bałuckiego? – Nie Bałuckiego, a Jaszke. – A kto to taki? – Autor dzieła pt. „Najzabawniejsze Polskie Kroniki Filmowe”? – Oglądam. „Ambulans jedzie na wieś” Na powojenną zawszoną wieś przyjeżdżają lekarze i pielęgniarki, aby pomóc chorym i zaniedbanym. Ludzie gromadzą się przed ambulansem, może niektórych z nich doktor zbada pierwszy raz w życiu. Rozbawił ten temat „twórcę” o nazwisku Jaszke. Prawda, że to śmieszne? Twórcę? Twórca, to ktoś, kto pragnie podzielić się z innymi swoją wiedzą, doświadczeniem, przekazać coś ważnego. A jaką wiedzę ma Jaszke, co on wie o ciężkich powojennych latach? O biedzie i zacofaniu? Jaszke bawi to, że lekarze przyjechali pomóc chłopom. To go tylko rozśmiesza. Jaszke robi szmal, bo stać go zaledwie na tyle. Nie skażony żadnym doświadczeniem historycznym, nie wspominam przez litość o wiedzy, tłucze szmal. Jego dzieło, czy dzieła zaczynają się napisanym czerwonym kolorem „Ostrzeżeniem” „Płyta przeznaczona jest wyłącznie do użytku domowego – ostrzega Jaszke. Wszelkie inne prawa producenta oraz prawa autorskie…(znowu czerwoną czcionką) Zastrzeżone” Co ten Jaszke rozumie przez „Prawa autorskie”? Czy ma na myśli twórców tematu „Ambulans jedzie na wieś”? Ależ skąd, on korzysta z ich twórczości bez ceregieli, w państwie, które w swojej konstytucji twierdzi, że Polska jest państwem prawnym, nie musi liczyć się z cudzą twórczością. Przecież to komuchy, a im wolno mniej! Mamy przecież demokracje i każdy może śmiać się z czego tylko dusza zapragnie, każdy może tworzyć. I jak pokazuje doświadczenie każdy może żerować. Nie ma, bowiem dnia, aby w mediach publicznych i prywatnych nie ukazywały się materiały z Polskiej Kroniki Filmowej „ometkowane” skandalicznym napisem WFDiF! Polska Kronika Filmowa – komunistyczna, jest źródłem dochodów szwadronu „twórców” czasu demokracji. Dlatego będą ją chronić przed zniszczeniem. Pecunia non olet.