CZAS GESZEFCIARZY

Młodszy Kolega, pan redaktor Krzysztof Podgórski, dziennikarz utalentowany, odważny i obiektywny otwiera swój post pierwszą zwrotką wiersza „Bagnet na broń”, rewolucyjnego poety Władysława Broniewskiego.
„Są w ojczyźnie rachunki krzywd, 
obca dłoń ich też nie przekreśli, 
ale krwi nie odmówi nikt: 
wysączymy ją z piersi i z pieśni.”
A pieśń zamierza śpiewać w chórze dyrygenta Grzegorza Juliusza Schetyny.
Oświadczam uroczyście, że w chórze Schetyny krwi nie przeleję. Władysław Broniewski napisał ten wiersz w czasach trwogi. I w żaden sposób „Bagnetem na broń” nie da się wytłumaczyć czasów geszefciarzy ani usprawiedliwić ich czynów. Polsce bowiem żadna „obca dłoń” nie zagraża. Zagraża natomiast ciemnota, tępota i głupota. Stąd „mądry Polak po szkodzie”. „Nikt tego nie kupi, bo Polak i przed szkodą i po szkodzie głupi.”
Poruszył mnie tekst znakomitego dziennikarza także i z tego powodu, że autora poematu „Komuna paryska”, wierszy „No pasaran”, „Cześć i dynamit” nazwał poetą „lewicowym” we współczesnym słowa tego znaczeniu. Tymczasem Władysław Broniewski uważał się za poetę rewolucyjnego. Pisał: „rewolucyjny poeta siedzę w tym mamrze sowieckim…”
Kończę słowami rewolucyjnego poety:
„Nie głaskało mnie życie pogłowie,
Nie pijałem ptasiego mleka…” Ale miałem trochę szczęścia. Po pobraniu stypendium udaliśmy się z Julkiem Bartoszem, Jankiem Czapczyńskim, nazwiska trzeciego kolegi nie mogę sobie przypomnieć, na ulicę Foksal, a pan Leon łaskawie wpuścił nas do restauracji. Koledzy żarliwie dyskutowali, a ja, przed pojawieniem się kelnera poszedłem zajrzeć do baru, przy którym siedział starszy człowiek odwrócony plecami do sali, w słabym świetle nie rozpoznałem kto to. Gdy zapytałem barmana co poleca w barze pod zdechłym psem, poczułem uścisk na lewym ramieniu i usłyszałem pytanie: znasz moje wiersze? O mało nie spadłem ze stołka. Pytanie zadał Władysław Broniewski.
Szybko wyrecytowałem kilka urywków wierszy „Słuchając usta zatnij… Tyś mnie kochała…W morze spienione…
Panu Krzysztofowi Podgórskiemu dedykuję: 
Zanim się serce rozełka 
– czemu? – a bo ja wiem? – 
warto zajrzeć do szkiełka 
w barze „Pod Zdechłym Psem”.

Hulał po mieście listopad, 
dmuchał w ulice jak w flet, 
w drzwiach otwartych mnie dopadł, 
razem do baru wszedł.

„Siadaj, poborco liści, 
siewco zgryzot wieczornych! 
Czemuś drzew nie oczyścił? 
Kiepski z ciebie komornik.

Lepiej by z trzecim kompanem… 
Zresztą – można i bez…” 
Ledwiem to rzekł, już stanął 
trzeci mój kompan: bies.

„Czym to ja się spodziewał 
pić z takimi jak wy? 
Pierwszy będzie mi śpiewał, 
drugi będzie mi wył.

Cyk! kompania! Na zdrowie! 
Pijmy głębokim szkłem. 
Ja wam dzisiaj o sobie opowiem 
w barze „Pod Zdechłym Psem”…”

I poniosło, poniosło, poniosło 
na całego, na umór, na ostro. 
I listopad pijany, i bies, 
a mnie gardło się ściska od łez.

I poniosło, poniosło, poniosło, 
w sali uda o uda trze fokstrot, 
wkoło chleją, całują się, wrzeszczą, 
nieprzytomnie, głupawo, złowieszczo,

przetaczają się falą pijaną, 
i tak – do białego dnia… 
Milcząc pijemy pod ścianą 
diabeł, listopad i ja.

„Diable, bierz moją duszę, 
jeśli jej jesteś rad, 
ale przeżyć raz muszę 
moje czterdzieści lat.

Daj w nowym życiu, diable, 
miłość i śmierć, jak w tem, 
wiatr burzliwy na żagle, 
myśl – poza dobrem i złem.

Znów będę bił się i kochał, 
bujnie, wspaniale żył. 
Radość, a nie alkohol, 
wlej mi, diable, do żył…”

Diabeł był w meloniku, 
przekrzywił go: „Żyłeś dość, 
to dlatego przy twoim stoliku 
siedzimy: rozpacz i złość.

Głupioś życie roztrwonił. 
Życie – to jeden haust. 
Słyszysz, jak kosą dzwoni 
stara znajoma, Herr Faust?

Na diabła mi dusza poety 
– tak diabeł ze mnie drwi – 
w wiersześ wylał, niestety, 
resztki człowieczej krwi…”

Zniknęli czort z listopadem, 
rozwiali się – gdzie? – bo ja wiem? 
a ja na podłogę padam 
w barze „Pod Zdechłym Psem”.

Szumi alkohol i wieczność… 
Mruczą: „Zalał się gość…” 
A ja: „Zgódźcie na Drogę Mleczną 
taksówkę… Ja już mam dość…”

CZY SLD SAM SIĘ SKASUJE?

Z pewnym zdziwieniem czytam krytyczne wypowiedzi Lewicowców o Wiośnie. Krytykują pana Roberta Biedronia z taką determinacją, że czytać hadko. A przecież SLD i Wiosna mają bardzo podobny program społeczny i polityczny. Gdyby nie różnice językowe (język Wiosny jest bardziej ludzki) to można by pana Roberta Biedronia posądzić o plagiat. 
Krytykowanie Biedronia, że startuje samodzielnie nie ma sensu, każdy lider nowej partii tak by postąpił. Wiosna zabierze SLD jak wskazują badania może jeden procent wyborców. Natomiast SLD może stracić więcej głosów, gdy przystąpi do koalicji z Platformą Obywatelską do wyborów europejskich. PO przez osiem lat nie ratyfikowała w całości Europejskiej Karty Praw Podstawowych. 
Jestem wiernym elektorem SLD. Głosowałem na panią Magdalenę Ogórek, wspierałem ją publicznie, głosowałem na pana Andrzeja Rozenka i wspierałem go publicznie choć słyszałem jak wyśmiewał się kilka lat wcześniej z SLD. Teraz, gdy SLD stanie się koalicjantem z PO oddam głos na Wiosnę, wszak także w polityce powinna obowiązywać moralność, w najgorszym razie przyzwoitość. Koalicja SLD z PO jest najzwyklejszym w świecie kurewstwem. Przeprowadziłem wśród swoich przyjaciół i znajomych głosujących do tej pory na SLD ankietę, zapytałem 19 osób czy zagłosują na SLD, gdy się zwiąże z PO? 17 osób odpowiedziało:nie, dwie, że nie pójdą do lokalu wyborczego. 
Zawsze, ilekroć SLD zawierała koalicje przedwyborcze przegrywała, bo wyborcy SLD oczekują od partii jednoznaczności. Tak będzie i tym razem. Koalicję zawiera się wszak po wyborach. Kończę słowami pana Włodzimierza Czarzastego.
„Ja, chyba jako jedyny z opozycji, trzymam kciuki za partię pana Biedronia, bo na pewno osoby, które będą głosowały na pana Biedronia, nie będą głosowały na PiS”
Mam nadzieję, że 16 lutego uczestnicy konwencji nie skasują Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

„O NIERZĄDNE KRÓLESTWO…”

W tym nierządnym królestwie głowa państwa ułaskawia niewinnego człowieka i oznajmia cynicznie, że w ten sposób pomaga sądom przepracowanym. 
W tym nierządnym królestwie władzę dzierży polityk bez konstytucyjnego umocowania, przedstawiany „ciemnemu ludowi” jako człowiek skromny i sprawiedliwy, bez skaz, nieskazitelny. Nieskazitelny prowadzi utajnione rozmowy biznesowe, sądząc (co świadczy o jego opóźnieniu umysłowym), że w dzisiejszych czasach nikt się o tym nie dowie.
W tym nierządnym królestwie złoczyńca morduje Dobrego Człowieka, a jego zwolennicy, przed orzeczeniem lekarzy, rozgłaszają, że zbrodzień jest chory psychicznie.
W tym nierządnym królestwie, bohatera co za komuny żywił się tylko szczawiem i mirabelkami, sprawiedliwi oskarżają, że korzystał z usług kurew, tak jakby kurew bzykanie było przez prawo zabronione. Dowodzi to nieuctwa oskarżycieli, albowiem dwa najstarsze zawody świata kapłaństwo i kurewstwo od tysięcy lat żyją w symbiozie i wzajemnym szacunku. Westalki i kurtyzany mają swoje niekwestionowane zasługi w rozwoju naszej cywilizacji.
W nierządnym królestwie nadzorca wszelkich służb tajnych i policyjnych, wraz z ferajną, upija się do nieprzytomności, z psem się całuje, bo piesek jest jedynym trzeźwym stworzeniem biorącym udział w pijatyce zdemoralizowanych. 
W tym nierządnym królestwie wybrańcy ludu zmieniają partie i przekonania, wspierają się kadrami, wypożyczają sobie posłów i senatorów mając w dupie wyborców.
W tym nierządnym królestwie partia, która przez osiem lat rządów nie ratyfikowała w całości Europejskiej Karty Praw Podstawowych tworzy teraz koalicję proeuropejską. To niebywały szczyt cynizmu. Doprawdy nie wiem jak nazwać czyn dwóch mądrych polityków, pana Włodzimierza Cimoszewicza, byłego członka SLD i pana Leszka Millera-chyba jeszcze w SLD, że przystąpili do tej koalicji. Słów nie znajduję. Posłużę się zatem poetą.
O nierządne królestwo i zginienia bliskie,
Gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość
Ma miejsca, ale wszytko złotem kupić trzeba!

ŻARTY SIĘ ZACZĘŁY

W tytule nie ma pomyłki, za chwilę wyjaśnię, dlaczego żarty się zaczynają, miast się skończyć.                                                                                                          We wtorek (29.01.2019) trochę się poleniłem. W kiosku pojawiłem się po dziesiątej. Pani Ania, rozkładając ręce oznajmiła: dziadku, ostatnia Wyborcza poszła o ósmej. W kioskach na Sobieskiego, Chełmskiej, Belwederskiej, w empik-u na Nowym Świecie „Gazety Wyborczej” nie ma już od dwóch godzin. Na Dworcu Centralnym sprzedana, podobnie w Złotych Tarasach. Jadę na Czerską z nadzieją, że w siedzibie redakcji nabędę dwa egzemplarze, dwa, bo w międzyczasie przyjaciel zadzwonił, żeby mu też kupić. Niestety na Czerskiej w kiosku „GW” brak.

W domu siadam do komputera, wykupuję za 10 zł. prenumeratę i czytam, czytam, czytam…I oto w miarę lektury przed moimi oczami skromny klient Biedronki, człowiek bez konta, nieskazitelny, zwykły poseł przeistacza się w wytrawnego biznesmena, który ze znawstwem rozstrzyga problemy handlowe i prawne.

Po lekturze przerzucam się na FB, by zobaczyć, jak na taśmy prezesa reagują lewicowcy – „kryptopisy”. Jeden zajmuje się Wenezuelą, drugi już rutynowo dowala Czarzastemu, trzeci też chyba rutynowo, krytykuje Owsiaka. Jeszcze inny, któremu kilka dni temu wyraziłem współczucie, wzywa mnie bym poniechał mowy nienawiści. Pomyślałem, że nie udało im się kupić „Wyborczej”, ale dziś PiS -lewicowcy o taśmach nie wspominają.  Zatkało ich, a może nie dostali jeszcze wytycznych?

  Za to na FB erupcja żartów, fraszek, limeryków i rymowanek poświęconych „Jarkowi, naczelnikowi, posłowi…” Ten wybuch wesołości przypomniał mi końcówkę PRL i nadzwyczajny urodzaj dowcipów, rozkwit kabaretów. W kabarecie „TEY” śpiewano np. „Co to będzie, gdy słoneczko nasze zgaśnie…”

Bo zawsze, kiedy kończy się jakiś rodzaj sprawowania władzy ludzie intuicyjnie zaczynają wyrażać radość, a żarty są zapowiedzią zmian. Słyszę już z oddali „Co to będzie, gdy prze sądem nieskazitelny stanie?” Radość wielka i początek nowej epoki.

KRYPTOPIS-y

Deklarują się jako lewicowcy. Piszą z talentem i rzadko spotykaną pewnością siebie. Uwielbiają pochwały i zachwyty, nie znoszą nawet najdelikatniejszej krytyki. Jeśli ośmielisz się mieć inne niż kryptoPiSy poglądy, w najlepszym przypadku, wywalą Twoje wpisy, w najgorszym usuną Cię ze swojej listy znajomych. Różnią się temperamentami i sposobem opisywania zjawisk. Mają jedną wspólną cechę, nie cierpią Sojuszu Lewicy Demokratycznej i WOŚP. Oto przykłady.
Pewien kryptoPiS wysmagał kańczugiem lewicę za to, że zajmuje się drugorzędnymi problemami – świeckością państwa, prawami kobiet, LGBT, przerywaniem ciąży, miast sprawami ważnymi, gospodarką, płacami… Nieśmiało wspomniałem, że SLD wymienia te ważne sprawy w swoim programie, podając przykład, iż zamierza podnieść podatki bogatym i obniżyć biednym. Z kronikarskiego nawyku przypominam, że PiS za pierwszego panowania zniósł najwyższy próg podatkowy. Ulżył najbogatszym.
KryptoPiS odpowiedział natychmiast: „Słaba lewica co zajmuje się tylko podatkami”…
Inny „lewicowiec”, gdy zwróciłem mu uwagę, iż insynuuje, oblewając pomyjami lidera SLD i zaproponowałem dyskusję o programie odpowiedział, że to nie program tylko papier, w końcu wyrzucił moje wpisy.
Przypomniałem pewnemu kryptoPiSowi, że restrykcyjną ustawę aborcyjną Lewica usiłowała dwa razy zmienić. Za pierwszym razem nowelizację ustawy, łagodzącą zbyt surowe przepisy, zawetował największy demokrata, prezydent Polski pan Lech Wałęsa. Następny prezydent, pan Aleksander Kwaśniewski nowelizację ustawy podpisał, ale wielki obrońca demokracji, pan profesor Andrzej Zoll, prezes Trybunału Konstytucyjnego uznał nowelizację za niezgodną z konstytucją.
Burzliwy przebieg miała dyskusja o IPN. KryptoPiSy winą za istnienie IPN obciążyli SLD. Choć SLD była jedyną partią, głosującą przeciw ustawie. To chyba proste i jasne. O, nie proszę Państwa, krytykuje się SLD za to, że nie zlikwidował IPN, gdy sprawował władzę. I na nic zdadzą się argumenty, że SLD nie miał odpowiedniej większości, że układ sił w Sejmie, jak wskazują statystyki, był dla SLD niekorzystny.
Na pytanie, dlaczego krytykujesz SLD, a nie PiS i PO, które solidarnie IPN stworzyły? Usłyszałem: krytykuję tylko te partie, na które głosuję.
KryptoPiSy z rzadko spotykaną zawziętością krytykują pana Włodzimierza Czarzastego i pana Jurka Owsiaka, oczywiście za rozkradanie pieniędzy. Gdy pytam: powiadomiłeś prokuraturę? Nie uzyskuję odpowiedzi. Czarzastego kryptoPiSy niszczą, bo wejście SLD do Sejmu zmniejsza szanse PiS na samodzielne sprawowanie władzy, Owsiaka niszczą, bo łączy Polki i Polaków w dziele tworzenia dobra, a nie dzieli na gorsze sorty.
Dramatyczne wydarzenia kryptoPiSy usiłują rozwodnić. Po uśmierceniu paralizatorami pana Igora Stachowiaka twierdzili: gdyby nie stawiał oporu nie straciłby życia. Teraz, po tragedii w Gdańsku, po zamordowaniu pana Pawła Adamowicza przeczytałem na FB:” To czy policja miała rozpoznanie czy nie, niema żadnego znaczenia. Decyzję podejmuje samorząd na wniosek organizatora. W gruncie rzeczy prezydent miasta jako organ, sam w jakimś stopniu przyczynił się do tragedii której padł ofiarą…”
Nieprawdopodobne? A jednak napisane!

CZAS ZŁOCZYŃCÓW

Słowa, słowa, słowa. Tyle pięknych słów wyrażających ból, współczucie, żal i oburzenie.

Oto młody złoczyńca zamordował CZŁOWIEKA DOBREGO, prezydenta Gdańska, pana Pawła Adamowicza cieszącego się szacunkiem mieszkańców, uczestniczącego w finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy stworzonej przez pana Jerzego Owsiaka, która (WOŚP) od dwudziestu siedmiu lat porusza nasze serca, łączy Polki i Polaków na całym świecie i niesie pomoc ludziom chorym. Niech smutek i żal nie przysłaniają nam ważnych pytań, które muszą być zadane. Czy morderca działał sam czy inspirowali go sprawiedliwi? Nie jest to pytanie retoryczne. Zanim doszło do mordu sprawiedliwi przysłali panu Pawłowi Adamowiczowi, prezydentowi Gdańska akt politycznego zgonu. Czy była to zapowiedź mordu? I następne pytanie, dlaczego prokuratura w państwie Prawa i Sprawiedliwości dochodzenie umorzyła?

  Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy każdego roku jest ważnym społecznym wydarzeniem w całym kraju. Na placach polskich miast gromadzą się tysiące ludzi, by demonstrować przyjazne uczucia i jednoczyć się w dziele tworzenia dobra. Dlaczego policja trzymała się z daleka od tych zgromadzeń, kto wydał takie polecenie?

 Od wczoraj ludzie dobrej woli zadają pytanie skąd się wzięła, niespotykana dotąd w śród Polaków, nienawiść? To jest pytanie, dziś najważniejsze o wielkim znaczeniu dla przyszłości Polski.

 Pamiętacie Państwo jak pan Jarosław Kaczyński oznajmił: „Cała Polska z was się śmieje, a podręczny dodał: „komuniści i złodzieje.” Podręczny jest dziś ministrem odpowiadającym za nasze bezpieczeństwo. To pan Jarosław Kaczyński posortował Polaków na lepszych i gorszych. Oto gleba, na której wyrosła nienawiść. Ale nie tylko. Nienawiści zawsze towarzyszy strach.

Pamiętacie Państwo sprawę wybitnego polskiego kardiochirurga, Mirosława Garlickiego, wyprowadzanego ze szpitala w kajdankach? I wypowiedź ówczesnego ministra sprawiedliwości. „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie.” Minister sprawiedliwości nie czekając na sąd wydał wyrok. Sąd uniewinnił pana Mirosława Garlickiego. Pan minister po europejskiej kwarantannie został znowu ministrem i w nagrodę prokuratorem generalnym.

 A panią Barbarę Blidę pamiętacie?

 A pana Igora Stachowiaka pamiętacie?

Przypomnę jeszcze dwa zdarzenia. Najazd brygady specjalnej na mieszkanie pana Włodzimierza Czarzastego, rzucenie niewinnych, przerażonych ludzi na podłogę. Przez pomyłkę, oczywiście.

Pamiętacie Państwo co się przytrafiło panu Władysławowi Frasyniukowi, zakutemu w kajdany? Taki rozkaz mógł wydać tylko zdziczały złoczyńca.

Cytuję: „Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa orzekł, iż zastosowanie wobec działacza opozycyjnego kajdanek było „bezprawne, niedopuszczalne i bezzasadne.”  Czy ktoś został za to ukarany?

Opisałem różne, rozdzielone czasem zdarzenia. Bardzo proszę powiążcie je Państwo w jedną całość, a wtedy zobaczycie w jakim państwie żyjemy.

I na zakończenie uprzejma prośba, wskażcie proszę cywilizowane państwo współczesne, w którym stosuje się odpowiedzialność zbiorową.

Jeśli więcej nie pojawię się na Facebooku, będzie to oznaczać, że się sam zastrzeliłem, zostałem potraktowany paralizatorem, dźgnięto mnie nożem bądź zatłuczono kijem bejsbolowym.

 Będzie to także oznaczać, że żyjemy w czasach politycznych złoczyńców.

MYŚLIWI czy MIĘSIARZE

Zostałem porażony. Nie prądem. Prądem porażą nas w 2020 roku. Poraził mnie minister ochrony środowiska. Zabito 165.000 dzików. Ile było zarażonych asf? Każdy zabity dzik powinien być zbadany. Był to obowiązek prawny, wprowadzony przez „komunę”. Pan Henryk Kowalczyk zapowiedział, że wyda zarządzenie, by nie zabijać loch w okresie ochronnym. Takie prawo obowiązywało za „komuny”. Czy je zniesiono, w ramach dekomunizacji? Gdy za „komuny” myśliwy zabił lochę w okresie ochronnym był karany, przede wszystkim przez myśliwych i nazywany „mięsiarzem”. Czy to etyczne zachowanie już myśliwych nie obowiązuje? Za zabicie lochy kaczyści będą płacić myśliwemu 650 złotych!!! Ilu myśliwych wyciągnie rękę po haniebne pieniądze?

BARBARA NOWACKA – MARZYCIELKA

15 października 2015 roku wybraliśmy się z przyjacielem na Foksal, gdzie odbywało się, zorganizowane przez SDRP, spotkanie z panią Barbara Nowacką. Uroda, wiedza i elokwencja młodej damy sprawiły, że postanowiliśmy z przyjacielem oddać na nią nasze głosy w nadchodzących wyborach. Po zakończonym spotkaniu, już na ulicy, Janusz zapytał: zastanawiam się jak sobie poradzi w tym stadzie wilków tak delikatna osoba?

Zdjęcia z 2015 r0ku

Do Sejmu się nie dostała, bo Zjednoczona Lewica nie przekroczyła progu wyborczego. Barbara Nowacka nie poddała się, założyła Inicjatywę Polską, która skrzydeł nie rozwinęła. I chyba dlatego pani Barbara Nowacka postanowiła swoimi talentami wesprzeć Platformę Obywatelską. I w ten prosty sposób subtelna młoda dama znalazła się wśród wilków.

Właśnie przedstawiła opinii publicznej swój projekt rozdzielenia Kościoła od państwa i ma nadzieję, że Platforma Obywatelska wesprze go po wygranych wyborach.

Barbara Nowacka jest więc wielką marzycielką albo nie wie jaką partię upiększa swoim nazwiskiem.

Założyciel tej partii, po zejściu z komina, żył szczęśliwie przez wiele lat w małżeństwie, na „kocią łapę”, dochował się przepięknej córki i urodziwego syna, ale gdy zajął się polityką podążył do kościółka, by umocnić małżeństwo sakramentem i uzyskać wsparcie kleru. W kampanii wyborczej obiecywał, że gdy zdobędzie władzę podpisze Europejską Kartę Praw Podstawowych, której w całości nie podpisał rząd PiS.

Premier Donald Tusk obietnicy nie dotrzymał. Pozbawił nas w ten sposób praw, z których korzystają obywatele Unii Europejskiej. Pierwsze, wykrętne reakcje prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej wskazują, że w tym towarzystwie nie da się zeświecczyć państwa.

Pani Barbara Nowacka pozostanie marzycielką.

BIEDRONIECZKA

Czy pamiętacie Państwo co oznaczają te skróty: KL-D; UD; UW; AWS; LPR; KPN; PPPP? Dla ułatwienia dodam, że są to skróty nazw partii, które swego czasu zasiadały w ławach Wysokiego Sejmu. PPPP wprowadziła do Sejmu aż 16 posłów. Założył ją, „dla jaj,” Janusz Rewiński satyryk i prześmiewca. Nazwa PPPP była zbyt długa więc podzieliła się na dwie partie MP i DP. 
Dużą sławę swego czasu zdobyła partia Twój Ruch. Jej założyciel szczycił się tym, że partia nie musi mieć żadnego programu, bo programy są przeżytkiem. Sczezła doszczętnie, ale pozostawiła po sobie pewne ślady. Twórca partii bez programu, wybudował w Dzierwanach okazałe siedliszcze i gustowną kapliczkę. Partia wydała na świat dwóch polityków, Roberta Biedronia i Andrzeja Rozenka, którzy odziedziczyli skłonności swojego twórcy do tworzenia nowych partii. Andrzej Rozenek wraz z Grzegorzem Napieralskim (Napieralski zapoczątkował upadek SLD) stworzyli partię Biało – Czerwoni, która skrzydeł nie rozwinęła. Napieralskiego przytuliła Platforma Obywatelska, ratując w ten sposób jego dzieci przed niedostatkiem. Rozenek, obciążony Jerzym Urbanem do Platformy nie został przyjęty. Przytulił go Włodzimierz Czarzasty, ale Rozenek nie spełnił pokładanych w nim nadziei, przepadł w wyborach na prezydenta Warszawy. Jako elektor żelazny popierałem redaktora, ułożyłem nawet: „na lewicy się nie pęka, głosujemy na Rozenka”. Ale mniej zdyscyplinowani elektorzy pamiętali Rozenkowi kpiny i szyderstwa z SLD. Redaktor, jak słuch niesie, myśli o stworzeniu partii pt „Kanapa Jednoosobowa”. 
Nie jest odosobniony. Podobno Ryszard Petru, miłośnik Madery też zakasał rękawy i tworzy nową partię. Ma już jedną kandydatkę. Nazwa partii jeszcze nie ustalona. Pan Ryszard mówi, że będzie się nazywać Razem albo Teraz. Partia Razem już istnieje, a Teraz źle się kojarzy (TKM) i jest własnością PiS. A pan Petru własność traktuje jako najświętszą świętość. Partia będzie zapewne nazywać się „Wczoraj” ze względu na przedwczorajsze poglądy ekonomiczne twórcy.
Tatuś, Tadeusz Rydzyk z Torunia choć on nie Kopernik też zamierza stworzyć własną partię (chyba dla pana Antoniego) o nazwie Ruch Nowa Europa. Przyznaję, nie rozumiem zakonnika-dyrektora. Przecież prezes najważniejszej partii w Polsce, rząd, marszałkowie i sam prezydent z PIS-u klęczą przed nim na każdych urodzinach (prezesa nawet jedno kolano rozbolało) to po co mu nowa partia? Wieszczę, że pycha, prędzej czy później, zostanie przez Najwyższego ukarana. 
Robert Biedroń nie zamierza wlec się w ogonie i tworzy, przy pomocy Krzysztofa Gawkowskiego z SLD, własną partię. Nazwa i program osłonięte są ścisłą tajemnicą, ale rąbek tajemnicy odsłonił, najlepszy tygodnik w Polsce „PRZEGLĄD,” drukując wywiad z premierem ze Słupska. Sam redaktor naczelny tygodnika Jerzy Domański i sławny Robert Walenciak wyciągali z premiera ze Słupska tajemnice z ograniczonym skutkiem. Program zostanie nam objawiony w lutym br. 
Co się tyczy nazwy to, ja, zwykły człowiek, czyli nikt, proponuję, aby partia nazywała się „BIEDRONIECZKA”, kojarzy się dobrze pod każdym względem.

NA ODCHODNE (w oczach służb i konfidentów)-2

Jeszcze tylko słowo o rzekomych stratach, zdaniem służb specjalnych, poniesionych przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych w związku z moim wyjazdem do USA. WFD nie poniosła żadnych strat. Jerzy Myssura zapłacił za film 40. 000 dolarów (słownie czterdzieści tysięcy dolarów) nie licząc wpływów, jakie film przyniósł, gdy Józef Tejchma podjął decyzję o wyświetlaniu filmu „Ojciec Święty…” w polskich kinach.

 W notatce, którą mam nadzieję, przeczytali trzej generałowie, ich podwładni napisali:

„W 1978 r. po powrocie z Mistrzostw świata w Piłce Nożnej w Argentynie miał trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA. W czasie pobytu w Argentynie ekipa realizatorska nie chciała podporządkować się kierownictwu, organizowała picie alkoholu. W tej sprawie interweniował tow. Dembicki, ówczesny kierownik polityczny ekipy polskiej, aktualnie pracuje jako radca Ambasady PRL w Budapeszcie.”

 Mam wiele grzechów, o tytuł świętego nigdy się nie ubiegałem, ale przysięgam na wszystkich świętych wszechczasów, że nie oszukałem nigdy, nikogo i mojej ojczyzny nawet na grosik i nigdy nie miałem kłopotów z rozliczeniem się ze złotych polskich i dolarów amerykańskich. Jak było opowiem. Zawsze, ilekroć wyjeżdżałem za granicę otrzymywałem czeki, które wymieniałem po przyjeździe do jednego z 40 krajów, które odwiedziłem. Tym razem, na wyjazd do Argentyny otrzymałem 5.500 dolarów w zielonych banknotach. I to był mój koszmar przez cały pobyt w Argentynie. Przed wyjazdem Renia uszyła mi, u krawcowej, specjalną torebkę, którą na niebieskiej tasiemce nosiłem zawieszoną na szyi pod koszulą, a w niej dolary.

 Pierwszy raz w Buenos Aires piliśmy alkohol (Ryszard Golc, Janusz Kreczmański i ja) w wytwornej kawiarni, do której zaprosiła nas pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu, tylko nas, nikogo więcej z ekipy dziennikarskiej. Wiadomość o tym była przez chwilę sensacją. Rychło się wyjaśniło, dlaczego tylko nas. Przed wyjazdem musieliśmy wpłacić kaucję za akredytację, gdybyśmy nie przyjechali na Mundial pieniądze przepadały, gdy przyjechaliśmy podlegały zwrotowi. Panie z księgowości WFD, przez pomyłkę wpłaciły pieniądze na prywatne konto pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu. Stąd zaproszenie. Odsetki od kaucji spożyliśmy w postaci koniaku, a kaucja drogą służbową wróciła do Warszawy. Pomyłce pań z księgowości WFD zawdzięczaliśmy spotkanie w kawiarni Buenos Aires z elegancką panią dyrektor. Potem, jak wszyscy braliśmy udział w różnych imprezach dla dziennikarzy, gdzie piliśmy wino, koniaki i likiery.

Pamiętam „Asado” imprezę dla dziennikarzy, gdzie degustowaliśmy mięso młodej krowy upieczonej w skórze i popijaliśmy doskonałym argentyńskim winem, a przede wszystkim spotkanie dziennikarzy, na które zaprosił nas Edson Arantes do Nascimento, sławny brazylijski piłkarz, Pelle, teraz dziennikarz, nasz kolega, mieszkający w tym samym co my hotelu. Oczywiście, że piliśmy wino i szampana, tańczyliśmy z uroczymi Argentynkami i nie tylko. Pytam jednak czy, ja z woreczkiem dolarów pod koszulą mogłem się upić? O innych przyjemnościach nie wspominając.

Usiłowałem teraz odnaleźć towarzysza Dembickiego, bo zapamiętałem go jako człowieka o wysokiej kulturze i poważnego i nie mogłem sobie wyobrazić, by mógł zmyślić cokolwiek. Zadzwoniłem do znajomego i opowiedziałem mu o notatce.

Kolega nie znał osobiście Dembickiego, ale wiedział, że w Wydziale Prasy odpowiadał za prasę sportową. A skoro był w Argentynie, by pilnować dziennikarzy to mógł coś powiedzieć, by uzasadnić powierzoną mu funkcję.

Znajomy zakończył naszą rozmowę pytaniem. Mirku, nie masz poważniejszych problemów?

Mam, brak 600 dolarów. Wróciłem do Warszawy i pewnego popołudnia zacząłem przygotowywać rozliczenie, układać rachunki za hotele i przejazdy, diety dla trzech osób itp. Na stole leżały wspomniane dokumenty i dolary. Do pokoju weszła Ewa, moja córka i spytała skąd mam tyle dolarów. Nie mam, bo to nie są moje pieniądze tylko państwowe.                                                                – Nie możesz wziąć sobie kilka tych papierków?                                                                  – To byłaby kradzież, namawiasz mnie do tego?

Ewa wzięła dolary do ręki i mówiąc, gdyby były twoje bylibyśmy bogaci, rzuciła je do góry. Pozbieraliśmy dolary, a ja kończyłem rozliczanie. Wtedy okazało się, że brakuje mi 500 dolarów! Gorączkowo, z Renią i Ewą zaczęliśmy szukać banknotów, odsunęliśmy nawet tapczan. Pieniądze przepadły. Byłem piekielnie zdenerwowany. W pewnym momencie Ewa krzyknęła: tato są! Pięć banknotów zatrzymało się na żyrandolu. Opowiedziałem o tym zdarzeniu w redakcji. Konfident doniósł, że „miałem trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA.” Dlaczego dodał łobuz sto dolarów?

Konfidenci i pracownicy służb specjalnych pominęli milczeniem jeden drobiazg, nasz pobyt w Argentynie kosztował państwo 4.000 dolarów. Osiem kronik zakupiło wydanie specjalne z Mundialu w Argentynie. Osiem kronik wpłaciło po 1.000 dolarów, czyli 8.000 dolarów.

I ostatni fragment notatki służb specjalnych: „W październiku 1981 r. opublikował w „Expresie Wieczornym” i „Kurierze Polskim” artykuł dot. samorządności, samodzielności i niezależności redakcji PKF, domagając się oderwania od Wytwórni Filmów Dokumentalnych”

 Nie napisałem w wymienionych popołudniówkach nigdy ani jednego słowa. Udzieliłem natomiast wywiadu dziennikarzom tych redakcji. Polska Kronika Filmowa miała zniknąć z ekranów kin, bo rzekomo zabrakło taśmy. Uratował Polską Kronikę Filmową Mieczysław F. Rakowski, ówczesny wicepremier. Prawdą jest, że chcieliśmy wziąć rozwód z WFD. Całej prawdy możecie dowiedzieć się Państwo na: https://pekaefczyk.com.

Dlaczego wracam do dawno minionych spraw? Nie dlatego bym przejął się kłamstwami pracowników służb specjalnych i konfidentów. Po odejściu z PKF pracowałem w Krajowej Agencji Wydawniczej, byłem nagradzany a nawet odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Piszę o tym, bo pragnę na własnym przykładzie pokazać, ile są warte materiały służb specjalnych. Nieuczciwi szpiedzy mogą zaszargać opinię każdego człowieka, a nawet go zniszczyć, gdy osoby sprawujące rządy, a którym podlegają służby specjalne wierzą im bezkrytycznie. Gorzej, gdy w grę wchodzą nie pojedyncze osoby, a całe państwa. Prezydent Stanów Zjednoczonych uwierzył służbom specjalnym, napadł na Irak i zniszczył państwo. Uwierzył czy zlecił służbom przygotowanie fałszywych materiałów?

Nie posądzam trzech generałów, że potrzebowali fałszywych materiałów, aby mnie zwolnić

13 grudnia 1981 roku naruszyłem dekret o stanie wojennym. Filmowałem bowiem ze Zbyszkiem Skoczkiem Warszawę, wyraziłem zgodę, aby Krzysztof Szmagier wraz z Januszem Kuźniarskim filmowali pierwszy dzień stanu wojennego. Byłem wszak kronikarzem PRL Czy to nie wystarczało, by mnie zwolnić z pracy?

Wiem, na czyje polecenie przygotowano notatkę, wiem kto w redakcji był konfidentem. Konfident już nie żyje. O moim prześladowcy, Janie Grzelaku z Wydziału Prasy KC PZPR kilkakrotnie wspominałem w swoich wspomnieniach. Już po transformacji awansował na wysokie stanowisko dyrektora w ministerstwie. Potem słuch o nim zaginął.

Jeszcze tylko słowo o rzekomych stratach, zdaniem służb specjalnych, poniesionych przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych w związku z moim wyjazdem do USA. WFD nie poniosła żadnych strat. Jerzy Myssura zapłacił za film 40. 000 dolarów (słownie czterdzieści tysięcy dolarów) nie licząc wpływów, jakie film przyniósł, gdy Józef Tejchma podjął decyzję o wyświetlaniu filmu „Ojciec Święty…” w polskich kinach.

 W notatce, którą mam nadzieję, przeczytali trzej generałowie, ich podwładni napisali:

„W 1978 r. po powrocie z Mistrzostw świata w Piłce Nożnej w Argentynie miał trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA. W czasie pobytu w Argentynie ekipa realizatorska nie chciała podporządkować się kierownictwu, organizowała picie alkoholu. W tej sprawie interweniował tow. Dembicki, ówczesny kierownik polityczny ekipy polskiej, aktualnie pracuje jako radca Ambasady PRL w Budapeszcie.”

 Mam wiele grzechów, o tytuł świętego nigdy się nie ubiegałem, ale przysięgam na wszystkich świętych wszechczasów, że nie oszukałem nigdy, nikogo i mojej ojczyzny nawet na grosik i nigdy nie miałem kłopotów z rozliczeniem się ze złotych polskich i dolarów amerykańskich. Jak było opowiem. Zawsze, ilekroć wyjeżdżałem za granicę otrzymywałem czeki, które wymieniałem po przyjeździe do jednego z 40 krajów, które odwiedziłem. Tym razem, na wyjazd do Argentyny otrzymałem 5.500 dolarów w zielonych banknotach. I to był mój koszmar przez cały pobyt w Argentynie. Przed wyjazdem Renia uszyła mi, u krawcowej, specjalną torebkę, którą na niebieskiej tasiemce nosiłem zawieszoną na szyi pod koszulą, a w niej dolary.

 Pierwszy raz w Buenos Aires piliśmy alkohol (Ryszard Golc, Janusz Kreczmański i ja) w wytwornej kawiarni, do której zaprosiła nas pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu, tylko nas, nikogo więcej z ekipy dziennikarskiej. Wiadomość o tym była przez chwilę sensacją. Rychło się wyjaśniło, dlaczego tylko nas. Przed wyjazdem musieliśmy wpłacić kaucję za akredytację, gdybyśmy nie przyjechali na Mundial pieniądze przepadały, gdy przyjechaliśmy podlegały zwrotowi. Panie z księgowości WFD, przez pomyłkę wpłaciły pieniądze na prywatne konto pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu. Stąd zaproszenie. Odsetki od kaucji spożyliśmy w postaci koniaku, a kaucja drogą służbową wróciła do Warszawy. Pomyłce pań z księgowości WFD zawdzięczaliśmy spotkanie w kawiarni Buenos Aires z elegancką panią dyrektor. Potem, jak wszyscy braliśmy udział w różnych imprezach dla dziennikarzy, gdzie piliśmy wino, koniaki i likiery.

Pamiętam „Asado” imprezę dla dziennikarzy, gdzie degustowaliśmy mięso młodej krowy upieczonej w skórze i popijaliśmy doskonałym argentyńskim winem, a przede wszystkim spotkanie dziennikarzy, na które zaprosił nas Edson Arantes do Nascimento, sławny brazylijski piłkarz, Pelle, teraz dziennikarz, nasz kolega, mieszkający w tym samym co my hotelu. Oczywiście, że piliśmy wino i szampana, tańczyliśmy z uroczymi Argentynkami i nie tylko. Pytam jednak czy, ja z woreczkiem dolarów pod koszulą mogłem się upić? O innych przyjemnościach nie wspominając.

Usiłowałem teraz odnaleźć towarzysza Dembickiego, bo zapamiętałem go jako człowieka o wysokiej kulturze i poważnego i nie mogłem sobie wyobrazić, by mógł zmyślić cokolwiek. Zadzwoniłem do znajomego i opowiedziałem mu o notatce.

Kolega nie znał osobiście Dembickiego, ale wiedział, że w Wydziale Prasy odpowiadał za prasę sportową. A skoro był w Argentynie, by pilnować dziennikarzy to mógł coś powiedzieć, by uzasadnić powierzoną mu funkcję.

Znajomy zakończył naszą rozmowę pytaniem. Mirku, nie masz poważniejszych problemów?

Mam, brak 600 dolarów. Wróciłem do Warszawy i pewnego popołudnia zacząłem przygotowywać rozliczenie, układać rachunki za hotele i przejazdy, diety dla trzech osób itp. Na stole leżały wspomniane dokumenty i dolary. Do pokoju weszła Ewa, moja córka i spytała skąd mam tyle dolarów. Nie mam, bo to nie są moje pieniądze tylko państwowe.                                                                – Nie możesz wziąć sobie kilka tych papierków?                                                                  – To byłaby kradzież, namawiasz mnie do tego?

Ewa wzięła dolary do ręki i mówiąc, gdyby były twoje bylibyśmy bogaci, rzuciła je do góry. Pozbieraliśmy dolary, a ja kończyłem rozliczanie. Wtedy okazało się, że brakuje mi 500 dolarów! Gorączkowo, z Renią i Ewą zaczęliśmy szukać banknotów, odsunęliśmy nawet tapczan. Pieniądze przepadły. Byłem piekielnie zdenerwowany. W pewnym momencie Ewa krzyknęła: tato są! Pięć banknotów zatrzymało się na żyrandolu. Opowiedziałem o tym zdarzeniu w redakcji. Konfident doniósł, że „miałem trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA.” Dlaczego dodał łobuz sto dolarów?

Konfidenci i pracownicy służb specjalnych pominęli milczeniem jeden drobiazg, nasz pobyt w Argentynie kosztował państwo 4.000 dolarów. Osiem kronik zakupiło wydanie specjalne z Mundialu w Argentynie. Osiem kronik wpłaciło po 1.000 dolarów, czyli 8.000 dolarów.

I ostatni fragment notatki służb specjalnych: „W październiku 1981 r. opublikował w „Expresie Wieczornym” i „Kurierze Polskim” artykuł dot. samorządności, samodzielności i niezależności redakcji PKF, domagając się oderwania od Wytwórni Filmów Dokumentalnych”

 Nie napisałem w wymienionych popołudniówkach nigdy ani jednego słowa. Udzieliłem natomiast wywiadu dziennikarzom tych redakcji. Polska Kronika Filmowa miała zniknąć z ekranów kin, bo rzekomo zabrakło taśmy. Uratował Polską Kronikę Filmową Mieczysław F. Rakowski, ówczesny wicepremier. Prawdą jest, że chcieliśmy wziąć rozwód z WFD. Całej prawdy możecie dowiedzieć się Państwo na: https://pekaefczyk.com.

Dlaczego wracam do dawno minionych spraw? Nie dlatego bym przejął się kłamstwami pracowników służb specjalnych i konfidentów. Po odejściu z PKF pracowałem w Krajowej Agencji Wydawniczej, byłem nagradzany a nawet odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Piszę o tym, bo pragnę na własnym przykładzie pokazać, ile są warte materiały służb specjalnych. Nieuczciwi szpiedzy mogą zaszargać opinię każdego człowieka, a nawet go zniszczyć, gdy osoby sprawujące rządy, a którym podlegają służby specjalne wierzą im bezkrytycznie. Gorzej, gdy w grę wchodzą nie pojedyncze osoby, a całe państwa. Prezydent Stanów Zjednoczonych uwierzył służbom specjalnym, napadł na Irak i zniszczył państwo. Uwierzył czy zlecił służbom przygotowanie fałszywych materiałów?

Nie posądzam trzech generałów, że potrzebowali fałszywych materiałów, aby mnie zwolnić

13 grudnia 1981 roku naruszyłem dekret o stanie wojennym. Filmowałem bowiem ze Zbyszkiem Skoczkiem Warszawę, wyraziłem zgodę, aby Krzysztof Szmagier wraz z Januszem Kuźniarskim filmowali pierwszy dzień stanu wojennego. Byłem wszak kronikarzem PRL Czy to nie wystarczało, by mnie zwolnić z pracy?

Wiem, na czyje polecenie przygotowano notatkę, wiem kto w redakcji był konfidentem. Konfident już nie żyje. O moim prześladowcy, Janie Grzelaku z Wydziału Prasy KC PZPR kilkakrotnie wspominałem w swoich wspomnieniach. Już po transformacji awansował na wysokie stanowisko dyrektora w ministerstwie. Potem słuch o nim zaginął.