JAK SÓJKA ZA MORZE

Wczoraj, spotkało się w Waszyngtonie dwóch kandydatów, jeszcze prezydentów, by się wzajemnie pocieszyć, przed wyborczym sprawdzianem. Surmy sukcesu już dziś wybrzmiały, więc pozwalam sobie, w panującej ciszy, na kilka beznamiętnych uwag.
Gdy wypasiona (obła) czarna limuzyna z biało czerwoną chorągiewką podjechała pod boczne (chyba nie kuchenne) wejście Białego Domu, moje patriotyczne serce tak zaczęło bić, że o mało nie rozerwało wątłej klatki piersiowej. Na żywo oglądaliśmy miłe spotkanie kandydatów do momentu, gdy amerykański przyjaciel polskiego kandydata, nie skierował swoich stanowczych kroków do wnętrza Białego Domu, a za nim podreptał, jak wierny sługa, prezydent Polski. Zaniemówiłem. W dyplomacji wszak takie zachowanie jest niespotykane. Nieskromnie dodam, że w swoim długim życiu uczestniczyłem w spotkaniach cesarzy, prezydentów i premierów, sekretarzy i kardynałów, ale czegoś takiego nigdy nie przeżyłem.
Dzięki temu, że pan kandydat Andrzej Sebastian Duda wybrał się do Ameryki jak sójka za morze dowiedziałem się, iż prezydent Polski nie wybuduje Trump Fortu. Wszak jego wypowiedź sprzed kilku lat to była raczej licentia poetica, a nie zobowiązanie ani tym bardziej obietnica. I chwała Bogu. Pan prezydent Andrzej Sebastian Duda w czasie transmisji wielokrotnie dziękował panu prezydentowi Donaldowi Trumpowi za okazywaną Polsce sympatię. Dał do zrozumienia, że Polska weźmie na utrzymanie amerykańskich sołdatów, (sorry, soldiers), opuszczających Niemcy. Mam nadzieję, że pan Prezydent znowu poetyzuje.