NA ODCHODNE (w oczach służb i konfidentów)-2

Jeszcze tylko słowo o rzekomych stratach, zdaniem służb specjalnych, poniesionych przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych w związku z moim wyjazdem do USA. WFD nie poniosła żadnych strat. Jerzy Myssura zapłacił za film 40. 000 dolarów (słownie czterdzieści tysięcy dolarów) nie licząc wpływów, jakie film przyniósł, gdy Józef Tejchma podjął decyzję o wyświetlaniu filmu „Ojciec Święty…” w polskich kinach.

 W notatce, którą mam nadzieję, przeczytali trzej generałowie, ich podwładni napisali:

„W 1978 r. po powrocie z Mistrzostw świata w Piłce Nożnej w Argentynie miał trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA. W czasie pobytu w Argentynie ekipa realizatorska nie chciała podporządkować się kierownictwu, organizowała picie alkoholu. W tej sprawie interweniował tow. Dembicki, ówczesny kierownik polityczny ekipy polskiej, aktualnie pracuje jako radca Ambasady PRL w Budapeszcie.”

 Mam wiele grzechów, o tytuł świętego nigdy się nie ubiegałem, ale przysięgam na wszystkich świętych wszechczasów, że nie oszukałem nigdy, nikogo i mojej ojczyzny nawet na grosik i nigdy nie miałem kłopotów z rozliczeniem się ze złotych polskich i dolarów amerykańskich. Jak było opowiem. Zawsze, ilekroć wyjeżdżałem za granicę otrzymywałem czeki, które wymieniałem po przyjeździe do jednego z 40 krajów, które odwiedziłem. Tym razem, na wyjazd do Argentyny otrzymałem 5.500 dolarów w zielonych banknotach. I to był mój koszmar przez cały pobyt w Argentynie. Przed wyjazdem Renia uszyła mi, u krawcowej, specjalną torebkę, którą na niebieskiej tasiemce nosiłem zawieszoną na szyi pod koszulą, a w niej dolary.

 Pierwszy raz w Buenos Aires piliśmy alkohol (Ryszard Golc, Janusz Kreczmański i ja) w wytwornej kawiarni, do której zaprosiła nas pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu, tylko nas, nikogo więcej z ekipy dziennikarskiej. Wiadomość o tym była przez chwilę sensacją. Rychło się wyjaśniło, dlaczego tylko nas. Przed wyjazdem musieliśmy wpłacić kaucję za akredytację, gdybyśmy nie przyjechali na Mundial pieniądze przepadały, gdy przyjechaliśmy podlegały zwrotowi. Panie z księgowości WFD, przez pomyłkę wpłaciły pieniądze na prywatne konto pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu. Stąd zaproszenie. Odsetki od kaucji spożyliśmy w postaci koniaku, a kaucja drogą służbową wróciła do Warszawy. Pomyłce pań z księgowości WFD zawdzięczaliśmy spotkanie w kawiarni Buenos Aires z elegancką panią dyrektor. Potem, jak wszyscy braliśmy udział w różnych imprezach dla dziennikarzy, gdzie piliśmy wino, koniaki i likiery.

Pamiętam „Asado” imprezę dla dziennikarzy, gdzie degustowaliśmy mięso młodej krowy upieczonej w skórze i popijaliśmy doskonałym argentyńskim winem, a przede wszystkim spotkanie dziennikarzy, na które zaprosił nas Edson Arantes do Nascimento, sławny brazylijski piłkarz, Pelle, teraz dziennikarz, nasz kolega, mieszkający w tym samym co my hotelu. Oczywiście, że piliśmy wino i szampana, tańczyliśmy z uroczymi Argentynkami i nie tylko. Pytam jednak czy, ja z woreczkiem dolarów pod koszulą mogłem się upić? O innych przyjemnościach nie wspominając.

Usiłowałem teraz odnaleźć towarzysza Dembickiego, bo zapamiętałem go jako człowieka o wysokiej kulturze i poważnego i nie mogłem sobie wyobrazić, by mógł zmyślić cokolwiek. Zadzwoniłem do znajomego i opowiedziałem mu o notatce.

Kolega nie znał osobiście Dembickiego, ale wiedział, że w Wydziale Prasy odpowiadał za prasę sportową. A skoro był w Argentynie, by pilnować dziennikarzy to mógł coś powiedzieć, by uzasadnić powierzoną mu funkcję.

Znajomy zakończył naszą rozmowę pytaniem. Mirku, nie masz poważniejszych problemów?

Mam, brak 600 dolarów. Wróciłem do Warszawy i pewnego popołudnia zacząłem przygotowywać rozliczenie, układać rachunki za hotele i przejazdy, diety dla trzech osób itp. Na stole leżały wspomniane dokumenty i dolary. Do pokoju weszła Ewa, moja córka i spytała skąd mam tyle dolarów. Nie mam, bo to nie są moje pieniądze tylko państwowe.                                                                – Nie możesz wziąć sobie kilka tych papierków?                                                                  – To byłaby kradzież, namawiasz mnie do tego?

Ewa wzięła dolary do ręki i mówiąc, gdyby były twoje bylibyśmy bogaci, rzuciła je do góry. Pozbieraliśmy dolary, a ja kończyłem rozliczanie. Wtedy okazało się, że brakuje mi 500 dolarów! Gorączkowo, z Renią i Ewą zaczęliśmy szukać banknotów, odsunęliśmy nawet tapczan. Pieniądze przepadły. Byłem piekielnie zdenerwowany. W pewnym momencie Ewa krzyknęła: tato są! Pięć banknotów zatrzymało się na żyrandolu. Opowiedziałem o tym zdarzeniu w redakcji. Konfident doniósł, że „miałem trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA.” Dlaczego dodał łobuz sto dolarów?

Konfidenci i pracownicy służb specjalnych pominęli milczeniem jeden drobiazg, nasz pobyt w Argentynie kosztował państwo 4.000 dolarów. Osiem kronik zakupiło wydanie specjalne z Mundialu w Argentynie. Osiem kronik wpłaciło po 1.000 dolarów, czyli 8.000 dolarów.

I ostatni fragment notatki służb specjalnych: „W październiku 1981 r. opublikował w „Expresie Wieczornym” i „Kurierze Polskim” artykuł dot. samorządności, samodzielności i niezależności redakcji PKF, domagając się oderwania od Wytwórni Filmów Dokumentalnych”

 Nie napisałem w wymienionych popołudniówkach nigdy ani jednego słowa. Udzieliłem natomiast wywiadu dziennikarzom tych redakcji. Polska Kronika Filmowa miała zniknąć z ekranów kin, bo rzekomo zabrakło taśmy. Uratował Polską Kronikę Filmową Mieczysław F. Rakowski, ówczesny wicepremier. Prawdą jest, że chcieliśmy wziąć rozwód z WFD. Całej prawdy możecie dowiedzieć się Państwo na: https://pekaefczyk.com.

Dlaczego wracam do dawno minionych spraw? Nie dlatego bym przejął się kłamstwami pracowników służb specjalnych i konfidentów. Po odejściu z PKF pracowałem w Krajowej Agencji Wydawniczej, byłem nagradzany a nawet odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Piszę o tym, bo pragnę na własnym przykładzie pokazać, ile są warte materiały służb specjalnych. Nieuczciwi szpiedzy mogą zaszargać opinię każdego człowieka, a nawet go zniszczyć, gdy osoby sprawujące rządy, a którym podlegają służby specjalne wierzą im bezkrytycznie. Gorzej, gdy w grę wchodzą nie pojedyncze osoby, a całe państwa. Prezydent Stanów Zjednoczonych uwierzył służbom specjalnym, napadł na Irak i zniszczył państwo. Uwierzył czy zlecił służbom przygotowanie fałszywych materiałów?

Nie posądzam trzech generałów, że potrzebowali fałszywych materiałów, aby mnie zwolnić

13 grudnia 1981 roku naruszyłem dekret o stanie wojennym. Filmowałem bowiem ze Zbyszkiem Skoczkiem Warszawę, wyraziłem zgodę, aby Krzysztof Szmagier wraz z Januszem Kuźniarskim filmowali pierwszy dzień stanu wojennego. Byłem wszak kronikarzem PRL Czy to nie wystarczało, by mnie zwolnić z pracy?

Wiem, na czyje polecenie przygotowano notatkę, wiem kto w redakcji był konfidentem. Konfident już nie żyje. O moim prześladowcy, Janie Grzelaku z Wydziału Prasy KC PZPR kilkakrotnie wspominałem w swoich wspomnieniach. Już po transformacji awansował na wysokie stanowisko dyrektora w ministerstwie. Potem słuch o nim zaginął.

Jeszcze tylko słowo o rzekomych stratach, zdaniem służb specjalnych, poniesionych przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych w związku z moim wyjazdem do USA. WFD nie poniosła żadnych strat. Jerzy Myssura zapłacił za film 40. 000 dolarów (słownie czterdzieści tysięcy dolarów) nie licząc wpływów, jakie film przyniósł, gdy Józef Tejchma podjął decyzję o wyświetlaniu filmu „Ojciec Święty…” w polskich kinach.

 W notatce, którą mam nadzieję, przeczytali trzej generałowie, ich podwładni napisali:

„W 1978 r. po powrocie z Mistrzostw świata w Piłce Nożnej w Argentynie miał trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA. W czasie pobytu w Argentynie ekipa realizatorska nie chciała podporządkować się kierownictwu, organizowała picie alkoholu. W tej sprawie interweniował tow. Dembicki, ówczesny kierownik polityczny ekipy polskiej, aktualnie pracuje jako radca Ambasady PRL w Budapeszcie.”

 Mam wiele grzechów, o tytuł świętego nigdy się nie ubiegałem, ale przysięgam na wszystkich świętych wszechczasów, że nie oszukałem nigdy, nikogo i mojej ojczyzny nawet na grosik i nigdy nie miałem kłopotów z rozliczeniem się ze złotych polskich i dolarów amerykańskich. Jak było opowiem. Zawsze, ilekroć wyjeżdżałem za granicę otrzymywałem czeki, które wymieniałem po przyjeździe do jednego z 40 krajów, które odwiedziłem. Tym razem, na wyjazd do Argentyny otrzymałem 5.500 dolarów w zielonych banknotach. I to był mój koszmar przez cały pobyt w Argentynie. Przed wyjazdem Renia uszyła mi, u krawcowej, specjalną torebkę, którą na niebieskiej tasiemce nosiłem zawieszoną na szyi pod koszulą, a w niej dolary.

 Pierwszy raz w Buenos Aires piliśmy alkohol (Ryszard Golc, Janusz Kreczmański i ja) w wytwornej kawiarni, do której zaprosiła nas pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu, tylko nas, nikogo więcej z ekipy dziennikarskiej. Wiadomość o tym była przez chwilę sensacją. Rychło się wyjaśniło, dlaczego tylko nas. Przed wyjazdem musieliśmy wpłacić kaucję za akredytację, gdybyśmy nie przyjechali na Mundial pieniądze przepadały, gdy przyjechaliśmy podlegały zwrotowi. Panie z księgowości WFD, przez pomyłkę wpłaciły pieniądze na prywatne konto pani dyrektor Biura Prasowego Mundialu. Stąd zaproszenie. Odsetki od kaucji spożyliśmy w postaci koniaku, a kaucja drogą służbową wróciła do Warszawy. Pomyłce pań z księgowości WFD zawdzięczaliśmy spotkanie w kawiarni Buenos Aires z elegancką panią dyrektor. Potem, jak wszyscy braliśmy udział w różnych imprezach dla dziennikarzy, gdzie piliśmy wino, koniaki i likiery.

Pamiętam „Asado” imprezę dla dziennikarzy, gdzie degustowaliśmy mięso młodej krowy upieczonej w skórze i popijaliśmy doskonałym argentyńskim winem, a przede wszystkim spotkanie dziennikarzy, na które zaprosił nas Edson Arantes do Nascimento, sławny brazylijski piłkarz, Pelle, teraz dziennikarz, nasz kolega, mieszkający w tym samym co my hotelu. Oczywiście, że piliśmy wino i szampana, tańczyliśmy z uroczymi Argentynkami i nie tylko. Pytam jednak czy, ja z woreczkiem dolarów pod koszulą mogłem się upić? O innych przyjemnościach nie wspominając.

Usiłowałem teraz odnaleźć towarzysza Dembickiego, bo zapamiętałem go jako człowieka o wysokiej kulturze i poważnego i nie mogłem sobie wyobrazić, by mógł zmyślić cokolwiek. Zadzwoniłem do znajomego i opowiedziałem mu o notatce.

Kolega nie znał osobiście Dembickiego, ale wiedział, że w Wydziale Prasy odpowiadał za prasę sportową. A skoro był w Argentynie, by pilnować dziennikarzy to mógł coś powiedzieć, by uzasadnić powierzoną mu funkcję.

Znajomy zakończył naszą rozmowę pytaniem. Mirku, nie masz poważniejszych problemów?

Mam, brak 600 dolarów. Wróciłem do Warszawy i pewnego popołudnia zacząłem przygotowywać rozliczenie, układać rachunki za hotele i przejazdy, diety dla trzech osób itp. Na stole leżały wspomniane dokumenty i dolary. Do pokoju weszła Ewa, moja córka i spytała skąd mam tyle dolarów. Nie mam, bo to nie są moje pieniądze tylko państwowe.                                                                – Nie możesz wziąć sobie kilka tych papierków?                                                                  – To byłaby kradzież, namawiasz mnie do tego?

Ewa wzięła dolary do ręki i mówiąc, gdyby były twoje bylibyśmy bogaci, rzuciła je do góry. Pozbieraliśmy dolary, a ja kończyłem rozliczanie. Wtedy okazało się, że brakuje mi 500 dolarów! Gorączkowo, z Renią i Ewą zaczęliśmy szukać banknotów, odsunęliśmy nawet tapczan. Pieniądze przepadły. Byłem piekielnie zdenerwowany. W pewnym momencie Ewa krzyknęła: tato są! Pięć banknotów zatrzymało się na żyrandolu. Opowiedziałem o tym zdarzeniu w redakcji. Konfident doniósł, że „miałem trudności w rozliczeniu ok. 600 dol. USA.” Dlaczego dodał łobuz sto dolarów?

Konfidenci i pracownicy służb specjalnych pominęli milczeniem jeden drobiazg, nasz pobyt w Argentynie kosztował państwo 4.000 dolarów. Osiem kronik zakupiło wydanie specjalne z Mundialu w Argentynie. Osiem kronik wpłaciło po 1.000 dolarów, czyli 8.000 dolarów.

I ostatni fragment notatki służb specjalnych: „W październiku 1981 r. opublikował w „Expresie Wieczornym” i „Kurierze Polskim” artykuł dot. samorządności, samodzielności i niezależności redakcji PKF, domagając się oderwania od Wytwórni Filmów Dokumentalnych”

 Nie napisałem w wymienionych popołudniówkach nigdy ani jednego słowa. Udzieliłem natomiast wywiadu dziennikarzom tych redakcji. Polska Kronika Filmowa miała zniknąć z ekranów kin, bo rzekomo zabrakło taśmy. Uratował Polską Kronikę Filmową Mieczysław F. Rakowski, ówczesny wicepremier. Prawdą jest, że chcieliśmy wziąć rozwód z WFD. Całej prawdy możecie dowiedzieć się Państwo na: https://pekaefczyk.com.

Dlaczego wracam do dawno minionych spraw? Nie dlatego bym przejął się kłamstwami pracowników służb specjalnych i konfidentów. Po odejściu z PKF pracowałem w Krajowej Agencji Wydawniczej, byłem nagradzany a nawet odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Piszę o tym, bo pragnę na własnym przykładzie pokazać, ile są warte materiały służb specjalnych. Nieuczciwi szpiedzy mogą zaszargać opinię każdego człowieka, a nawet go zniszczyć, gdy osoby sprawujące rządy, a którym podlegają służby specjalne wierzą im bezkrytycznie. Gorzej, gdy w grę wchodzą nie pojedyncze osoby, a całe państwa. Prezydent Stanów Zjednoczonych uwierzył służbom specjalnym, napadł na Irak i zniszczył państwo. Uwierzył czy zlecił służbom przygotowanie fałszywych materiałów?

Nie posądzam trzech generałów, że potrzebowali fałszywych materiałów, aby mnie zwolnić

13 grudnia 1981 roku naruszyłem dekret o stanie wojennym. Filmowałem bowiem ze Zbyszkiem Skoczkiem Warszawę, wyraziłem zgodę, aby Krzysztof Szmagier wraz z Januszem Kuźniarskim filmowali pierwszy dzień stanu wojennego. Byłem wszak kronikarzem PRL Czy to nie wystarczało, by mnie zwolnić z pracy?

Wiem, na czyje polecenie przygotowano notatkę, wiem kto w redakcji był konfidentem. Konfident już nie żyje. O moim prześladowcy, Janie Grzelaku z Wydziału Prasy KC PZPR kilkakrotnie wspominałem w swoich wspomnieniach. Już po transformacji awansował na wysokie stanowisko dyrektora w ministerstwie. Potem słuch o nim zaginął.

ANDRZEJ GÓRZNY NIE DYSKUTUJE…

9 grudnia Andrzej Górzny zamieścił na FB interesujący post na temat pani Moniki Jaruzelskiej i szczątków SLD. „Wszelkie próby reanimacji i roszad w SLD, (pisze autor) nie wróżą żadnego sukcesu. Odcięcie się od czołowych działaczy tej partii i jej infantylnych liderów żyjących problemami klasy średniej i próba zbudowania czegoś nowego w oparciu o nowe twarze, wydają się być jedynym wyjściem z sytuacji. Czy jednak, mając na uwadze zbliżające się szybko wybory, już nie jest za późno?…”                                                Zjadliwa ocena kierownictwa SLD przez Andrzeja Górznego nie jest niczym nowym, wpisuje się w nurt totalnego niszczenia Włodzimierza Czarzastego i jego współpracowników. Wyraziłem nieśmiało swoje zastrzeżenia do ogólnych ocen Andrzeja Górznego w chwili, gdy SLD wraca na polityczną arenę po umiarkowanym sukcesie wyborczym.                                        Zaproponowałem Górznemu, aby miast ogólnych oskarżeń z pogranicza inwektyw, podyskutować o programie SLD. Andrzej Górzny stanowczo odrzucił moją propozycję stwierdzając, że o papierowych programach nie ma zamiaru rozmawiać. Poprosiłem go wtedy, aby przedstawił swoją wizję lewicy, zarys ewentualnego programu… Moja propozycja została definitywnie odrzucona. Natomiast Autor, jako człowiekiem zapewne dobrze wychowany, poinformował mnie, że za chwilę usunie wszystkie moje wpisy. Moją prośbę, aby ich do kosza nie wyrzucał zignorował.

  Zostawił jednak pochlebne dla niego wszystkie moje wypowiedzi.

Wspominam o tym, albowiem Górzny nie jest jedynym, zaciekłym krytykiem SLD, należy chyba do dość licznej grupy wspierającej się nawzajem. Na kilku takich przeciwników trafiłem na FB. Zawsze proponuję im rzeczową dyskusję i zawsze trafiam na obraz…Górznego. Wszyscy, jednogłośnie odrzucają program SLD twierdząc, że nie warto go czytać, bo to strata czasu.

Dziwi mnie ta nieugięta jednomyślność.                                                      „Lewicowcy” odrzucają propozycje SLD podniesienia podatków dla najbogatszych.  Czyżby byli wszyscy z tej grupy?

 „Lewicowcy” nie chcą słyszeć o zakazie umów śmieciowych, podniesieniu płacy minimalnej i stawki godzinowej. Nie akceptują wzrostu wydatków na seniorów. Są przeciwni obniżeniu podatków lub całkowitemu ich zniesieniu dla najmniej zarabiających. O zmniejszeniu wydatków na obronę nie wspominam.

 W programie swoim SLD jasno mówi o prawach kobiet, o prawach kochających inaczej, o tolerancji i prawach politycznych obywateli. Może właśnie z tych powodów owi „lewicowcy” kategorycznie odżegnują się od przeczytania PROGRAMU SOJUSZU LEWICY DEMOKRATYCZNEJ?

NA ODCHODNE (w oczach służb i konfidentów)-1

Pojawiłem się na świecie w czasie, gdy państwem polskim rządzili bohaterowie pierwszego sortu, którzy w 1939 roku zwiali z ojczyzny, zostawiając bezbronnych obywatel na pastwę niemieckiego żołdactwa, zaś marszałek porzucił armię i jak tchórz czmychnął wraz z bohaterami, nie zostawiając w ojczyźnie nawet guzika. Szczęśliwie, choć nie bez uszczerbku, przeżyłem wojnę. Po przepędzeniu hord niemieckich przez Armię Czerwoną, skończyłem szkołę podstawową i liceum. Z maturą i dyplomem „Przodownika w nauce i pracy społecznej” dotarłem do Warszawy, bez egzaminu (gwarantował mi to ów dyplom) dostałem się na Uniwersytet Warszawski. Tu, w Pałacu Kazimierzowskim, prodziekan wydziału, pan Kowalewski usiłował mnie zniechęcić do studiowania dziennikarstwa, bo mój ojciec przebywał w Wielkiej Brytanii, po wojnie nie wrócił do kraju, leczył bowiem ciężkie obrażenia odniesione we Francji, jako żołnierz armii gen. Maczka.                                                                                Ze studiów na Wydziale Dziennikarskim nie zrezygnowałem.                           W chwilach wolnych wraz z tysiącami mieszkańców stolicy usuwałem gruz wojenny, sadziłem drzewa, umacniałem skarpę przy kościele Świętej Anny. Później w czynach partyjnych porządkowałem ulice i place miasta. 
Moje artykuły ukazywały się w dziennikach i tygodnikach, pracowałem 13 lat w Polskiej Kronice Filmowej. Nie spodziewałem się, że moją skromną osobą zainteresują się, kiedykolwiek trzej najważniejsi generałowie w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Zajęli się mną po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy komisja weryfikująca dziennikarzy wyrzuciła mnie z PKF (za nadmierne eksponowanie w PKF „Solidarności”) a egzekutywa PZPR w Wytwórni Filmów Dokumentalnych napisała do generała Wojciecha Jaruzelskiego list w mojej obronie. Generał Jaruzelski zlecił generałowi Michałowi Janiszewskiemu zbadanie sprawy. Generał Janiszewski napisał do generała Czesława Kiszczaka list z prośbą o dostarczenie mojej teczki. 
Teczkę wraz z jej zawartością dostarczono gen. Janiszewskiemu… Minęły lata, trzej dzielni generałowie oddali władzę, komu…niech każdy sobie dopowie. Ja, człowiek, którego jakiś durny ciemniak zaliczył do gorszego sortu, pędzę żywot emeryta, nie wstąpiłem do żadnej partii i nie przyjąłem żadnej z kilku ofert. 
Nadrabiam czas utracony, czytam wspaniałe książki, chodzę z Renią na spacery, podkarmiamy zaprzyjaźnione wiewiórki, wrony i inne ptactwo w parku, trochę na wyrost nazwanym Arkadią. Od czasu do czasu dzwonią do mnie różne osoby i zadają mi przedziwne pytania, w rodzaju: kiedy panu KC zleciło zrobić film o pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II? Albo kiedy Stefan Olszowski polecił panu przygotować film na powitanie Armii Czerwonej? No, cóż…
Nie zdziwił mnie więc telefon pracownika IPN proszącego o odpowiedź na kilka pytań. Zaprosiłem zmieniacza historii z rzeczywistej na słuszną do domu, bo nikomu nie odmawiam, a także kierowany ciekawością. Przedstawiciel, powołanego do życia Instytutu, przez Prawo i Sprawiedliwość wespół z Platformą Obywatelską, okazał się człowiekiem inteligentnym i przemiłym. Gawędziliśmy sobie o przeszłości ze zrozumieniem. Opowiadałem mu o czasach niesłusznych, on o spotkaniu Władysława Gomułki z Nikitą Chruszczowem w Puszczy Białowieskiej i o zdjęciu, na którym Nikita trzyma dubeltówkę skierowaną we Władysława. Nim kur zapiał młody zmieniacz przeszłości na słuszną opuścił skromne progi mojego (52,5 m. kwadratowego) mieszkania. Nie wiem, dlaczego ów miły i inteligentny pracownik IPN przysłał mi teczkę, ściślej korespondencję między trzema generałami, a w niej materiały na mój temat przygotowane przez pracowników służb tajnych i konfidentów. I oczywiście zdjęcia Gomułki i Chruszczowa, w Puszczy. Kto trzyma broń niebezpiecznie skierowaną możecie się Państwo sami przekonać, gdy spojrzycie na zdjęcia.
Dowiedziałem się o sobie tyle niestworzonych rzeczy, że postanowiłem upublicznić ową korespondencję. 
Z dokumentów przygotowanych przez tajnych agentów i donosicieli dowiedziałem się, że: „Wymieniony w Polskiej Kronice Filmowej pracuje od 1 lipca 1969 r, początkowo, jako z-ca redaktora naczelnego, a od 1972 r. jako redaktor naczelny. Funkcję tę pełni do chwili obecnej. W czasie swojej długoletniej pracy w Wytwórni Filmów Dokumentalnych dał się poznać jako człowiek dążący za wszelką cenę do wyższego standardu życiowego. W związku z tym zaczął organizować dla siebie różnego rodzaju „chałtury” w celu zarobienia jak największej ilości pieniędzy.”
Nie przypominam sobie, abym na Chełmskiej 21 „zorganizował” choć jedną „chałturę”. Pamiętam, że z Kajetanem Gruszeckim, (pracownik KC PZPR, później korespondent Trybuny Ludu w Moskwie) i z jego inspiracji, zrealizowaliśmy, dla celów partyjnego szkolenia, film o warszawskim przemyśle i zrezygnowaliśmy z honorarium. Wtedy złożył mi wizytę (pracował po drugiej stronie korytarza) reżyser Ludwik Perski, jeden z twórców PKF i po przyjacielsku ostrzegł, abym w przyszłości nie popełniał takich błędów, „bo jeszcze nam, reżyserom każą robić filmy za darmo, w czynie partyjnym.” 
Samodzielnie, z własnej inicjatywy i pomysłu zrealizowałem filmy „Bengalia”, który (bez mojej wiedzy) znalazł się na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Krakowie, „Canada, Canada.” i „Po prostu Meksyk” Pozostałe filmy realizowałem na zlecenie władz państwowych i partyjnych. Jeden film pełnometrażowy zamówił u mnie pan Jerzy Myssura, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, obywatel USA. Film nosił tytuł, wymyślony przez zleceniodawcę: „Ojciec Święty Jan Paweł II w Polsce”, ale o tym nieco później.
Twierdzenie, że za wszelką cenę pragnę się zbogacić upowszechniał towarzysz Jan Grzelak, pracownik KW PZPR w Warszawie. Był to typowy, wierny aparatczyk, którego usunąłem z kolegium PKF, bo za czasu mojego poprzednika nie przychodził na posiedzenia kolegium, nie brał udziału w nagraniach kroniki, a po honorarium przysyłał kierowcę. Gdy zostałem redaktorem naczelnym PKF zadzwoniłem do towarzysza Jana Grzelaka i poinformowałem, że jeśli nie będzie brał udziału w pracach kolegium skreślę go z listy. Usłyszałem: spróbuj. Kierowca odszedł od okienka kasy z kwitkiem. Na moje nieszczęście towarzysz Grzelak awansował do Wydziału Prasy Radia i Telewizji KC i bez przerwy zajmował się moimi zarobkami. Jeden film o wizycie Breżniewa w Polsce (wyświetlany na 7 ekranach jednocześnie) na polskiej wystawie w Moskwie nakazał mi zrealizować, właśnie Jan Grzelak-mój prześladowca. Film cieszył się wielkim zainteresowaniem nie tylko moskwiczan, ale prasy i telewizji. Dokładny opis można przeczytać na mojej stronie (https://pekaefczyk.com), zapraszam i zachęcam.

Przez całe długie życie nie dążyłem do bogactwa. Nie przyjąłem mieszkania od Aleksandra Zawadzkiego, gdy po październiku 1956 roku wybrano mnie sekretarzem partii w Kancelarii Rady Państwa, Kancelarii Sejmu i Ogólnopolskiego Komitetu FJN. Nie przyjąłem propozycji pracy na stanowisku dyrektora u przewodniczącego Rady Państwa, nie przyjąłem pracy w aparacie partyjnym proponowanej mi przez Zdzisława Żandarowskiego, sekretarza KC PZPR. Gdy zostałem redaktorem naczelnym PKF nie kupiłem willi proponowanej mi przez sekretarza Komitetu Dzielnicowego PZPR na Mokotowie, ale ją obejrzałem. Nie wyobrażałem sobie życia trzyosobowej rodziny w piętrowym budynku.
Następny fragment służb tajnych brzmi: „W październiku 1979 r. M. Chrzanowski zorganizował wyjazd do USA w celu filmowania pobytu papieża w ośrodkach polonijnych. Wyjazd ten nie przyniósł żadnych efektów, ponieważ nie uzyskano zgody na filmowanie od władz amerykańskich. Wizyta ta była realizowana bez żadnych przygotowań, przyniosła tylko znaczne straty WFD.”
Jerzy Myssura zaprosił czteroosobową ekipę PKF do Nowego Jorku, bo film przyniósł mu duże zyski. Opłacił nasz pobyt, transport (wynajął do naszej dyspozycji samochód), którym przez miesiąc poruszaliśmy po USA. Ponieważ nasz pobyt zbiegał się z wizytą papieża w USA, sądziliśmy, że będzie chciał relację o papieżu w NY dołączyć do filmu. Dyskutowaliśmy o tym w redakcji. Nie chciał. Napisał o tym w faksie, który przytaczam. Nieuctwo i nierzetelność agenta służb specjalnych zawarte jest w zdaniu: „…nie uzyskano zgody na filmowanie od władz amerykańskich,” W archiwum na Chełmskiej są materiały, które przywieźliśmy z USA, filmowaliśmy pobyt papieża dla naszych potrzeb, zamieściliśmy o wizycie papieża temat w PKF. Na filmowanie kogokolwiek i czegokolwiek w USA nie trzeba mieć żadnej zgody. Nieuczciwy pracownik służb tajnych przeniósł polskie rygory do USA. 
W swoim życiu filmowałem defiladę w Atenach, z okazji czwartej rocznicy dojścia do władzy „czarnych pułkowników.” Bez zgody, a w dodatku bez wizy w paszporcie. Bez zgody filmowałem VI flotę USA na Malcie i na morzu. Pracownicy służb specjalnych mają dziwne skłonności, sądzę, że piszą notatki na zlecenie i pod zapotrzebowanie. W czasie pracy w Krajowej Agencji Wydawniczej wydawałem książkę głośnego wówczas szpiega, który pracował w Wolnej Europie. Autor opisał w niej lot Jumbo Jet’em, bez sensu, bo nigdy tym samolotem nie leciał. Udowodniłem mu to w rozmowie. Jumbo Jet’em leciałem 5 razy z Paryża do Meksyku i z powrotem, z Paryża do Nairobi i z powrotem, z Karaczi do Bejrutu. CDN.
NA zdjęciach korespondencja służb tajnych i fragmenty wyżej cytowane, faxy od Jerzego Myssury i dwa zdjęcia z Puszczy Białowieskiej.

Fragmenty fałszywych oskarżeń i faksy od Jerzego Myssury zaprzeczające oskarżeniom.

Kto trzyma nieprawidłowo strzelbę?

DROGI ADAMIE

Jestem Ci niezmiernie wdzięczny, że słyszysz moje myśli, ja, niestety słuch mam już słaby więc intensywnie oszczędzam, by zakupić za 5600 PLN, jakiś aparacik choć wiem, że głosu Maryi Zawsze Dziewicy nie usłyszę, albowiem ONA zaniemówiła słuchając pana Mateusza Morawieckiego, chwilowego premiera, z łaski miłościwie nam panującego PANA PREZESA. Tekst Twój przeczytałem, bez bożej pomocy, z wielką uwagą i takimż zdumieniem.Piszesz: „… ale nawoływanie do otwarcia „ Puszki Pandory” to drogowskaz dla innych co mamy robić jak nie podoba nam się władza . W takim razie na co pojęcie , demokracja, wolne wybory”W dwóch zdaniach, Adamie, zawarłeś tyle problemów, że odpowiem po kolei. Pojęcie demokracja istnieje m.in. po to, żeby ludzie mogli dokonywać wolnych wyborów swoich władz, ale także i po to by obywatele mogli „nawoływać” do protestu, gdy rządzący powołując się na „mandat dany im przez naród”, niszczą instytucje demokratyczne, miast je unowocześniać i usprawniać. Wolne wybory o niczym jeszcze nie przesadzają. Przy pomocy wolnych wyborów do władzy dochodzili i dochodzą dyktatorzy. PiS został wybrany w wolnych wyborach to nie ulega wątpliwości, ale usiłuje budować państwo tylko dla swoich. Oto przykład pan prokurator Stanisław Piotrowicz należał do PZPR, ja też należałem do PZPR. Pan prokurator bryluje z różańcem, na którym krowę można uwiązać i niszczy instytucje demokratyczne, a ja zaliczony jestem do gorszego sortu, bo się nie sprzedałem. I jestem w tym państwie bez przerwy obrażany. W dodatku wolno mi mniej, bo mam lewicowe poglądy, nie muszę Ci przypominać kto rozgłasza takie niedorzeczne poglądy. Rząd PiS podporządkowuje sobie niezawisłe sądy. Napotkał wprawdzie na kłopoty w UE, ale swoje zrobił. Ten rząd uznaje tylko tych, którzy mu potakują, lizusów i tym podobnych koniunkturalistów. I jak tu nie nawoływać i nie protestować? Gdy kaczyści opanują wymiar sprawiedliwości zaczną repolonizować media. Część już zrepolonizowali. Aliści największy przyjaciel, który rozsiewa po świecie demokrację przy pomocy napalmu i rakiet pogroził paluszkiem. Pani ambasadorka USA skarciła, jeszcze premiera, pana Mateusza Morawieckiego, że własności amerykańskiej (TVN) repolonizować nie wolno, bo ta firma nad Wisłą broni interesów tych z nad Potomaku. Wyjdę więc na ulicę w obronie wolności słowa i obrazu. Ale wyjdę pod pewnym warunkiem, bo jak wiadomo tylko marsz parasolek odniósł pozytywny skutek, pozostałe protesty marszowe rząd wykorzystał dla własnej obrony pokazując Brukseli jaka to u nas wolność maszerowania. Stąd wniosek, że przestarzałe marsze trzeba zamienić na nowoczesne blokady. Zablokować wszystkie ważne budynki władzy w stolicy, zablokować szczelnie i na długo. Niech wybrani przez naród poznają siłę myślącego suwerena, zaś 5.711.627 narodu niech się za rząd modli, w oczekiwaniu aż królowa Polski przyjdzie z pomocą. Na koniec odpowiadam na Twoje ostanie pytanie „…co mamy robić jak nie podoba nam się władza”? Protestować , Adamie, skutecznie protestować. Takie prawo daje nam demokracja. I w tym jest prawdziwy urok demokracji. Pozdrawiam Cie mile i serdecznie.