DOBROSŁAW KOBIELSKI
Był człowiekiem niezwykłym, obdarzonym wielkim talentem. Rozumiał ludzi, jak nikt. Może, dlatego, że pełnił w życiu wiele funkcji, a z niektórych odchodził nie z własnej woli.
Był redaktorem naczelnym „Stolicy”, szefem CAF, wiceprezesem RSW Prasa, stworzył tygodnik „Perspektywy”. Największym jego osiągnięciem stała się Krajowa Agencja Wydawnicza.
Paweł Miedziński, autor publikacji „CAF”, wydanej przez IPN, poświęca Dobrosławowi Kobielskiemu rozdział pt. „Era Kobielskiego”. Gdy w moim mieszkaniu rozmawialiśmy z autorem o Kobielskim, Paweł Miedziński zauważył, że wszyscy jego rozmówcy wyrażali się o Kobielskim pozytywnie. Zauważyć warto, że w dzisiejszych czasach jest to już rzadkością. Za autorem „CAF” przytoczę fragment, który, moim zdaniem, najlepiej charakteryzuje Sławka. „Tadeusz Rolke wówczas początkujący fotograf, wspominał: „Naczelnym był Kobielski. Mocno partyjny, ale zaczynała się odwilż, to był już 56 rok. Po jakimś czasie wezwał mnie do siebie i zapytał „chce pan dostać etat?” „A zna pan mój życiorys odpowiedziałem pytaniem na pytanie? „Znam. Kompletnie mi to nie przeszkadza.” Rolke wcześniej odsiadywał wyrok, siedem lat więzienia, za przynależność do nielegalnej organizacji…” „W jego ocenie (Rolkego M.Ch.) redaktor naczelny „Stolicy” to „postępowy, młody człowiek, należący do nowej kadry partyjnej ludzi oświeconych, znał angielski w odróżnieniu od tysięcy głąbów z jego partii.”
Sławka Kobielskiego poznałem, gdy tworzył „Perspektywy”. Na Chełmskiej, po pierwszy numer tygodnika, przed kioskiem ustawiła się długa kolejka. PKF to zapisała na taśmie. Po kilku minutach kioskarka wywiesiła na szybie napis: „Perspektyw brak”. Zawiedzeni czytelnicy ze smutkiem się rozchodzili. Tygodnik, redagowany nowocześnie zdobył trwałą pozycję na rynku. Kłopoty zaczęły się, gdy na okładce ukazało się zdjęcie Józefa Kępy, I sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, w rozmowie z biskupem. W czasie konfliktu ZSRR z Chinami, „Perspektywy” opublikowały na okładce zdjęcie żołnierza chińskiego trzymającego na
ręku dziecko. Tego było już za wiele. Z Nowego Światu przeniesiono Sławka na Wilczą, by tworzył Krajową Agencję Wydawniczą, która pod jego kierownictwem szybko rozkwitała. W miastach wojewódzkich powstały oddziały KAW. Współpracę z Agencją podjęli artyści i profesorowie Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i w innych miastach. W księgarniach pojawiły się pocztówki z rysunkami wybitnych artystów. I co najważniejsze sprzedawały się znakomicie. Nowa seria albumów fotograficznych „KONTYNENTY” otwierała okno na świat. Niesłychanym powodzeniem cieszyły się miniaturowe wydania znanych polskich poetów. Reprint, pierwszego paryskiego wydania „Pana Tadeusza” ukazał się w nakładzie, bagatela 90.000 egzemplarzy! Płyty winylowe KAW szybko znikały z półek księgarskich. Niekwestionowaną zasługą Dobrosława Kobielskiego było wielotomowe wydanie „Pism Zbiorowych” Józefa Piłsudskiego. Tajemnica sukcesów KAW tkwiła w tym, że pracownicy Agencji mieli dużo twórczej swobody, a dobre pomysły szef nagradzał.
Przekonałem się o tym, gdy po wprowadzeniu stanu wojennego wyrzucono mnie z Polskiej Kroniki Filmowej, a Sławek zaproponował mi pracę w KAW. Nie zamierzam opisywać swojej pracy na Wilczej, wspomnę tylko o pewnych zdarzeniach, które ukazują sylwetkę Kobielskiego. Gdy panie z sekretariatu szefa dzwoniły mówiąc: „panie redaktorze, szef zaprasza” to każdy wiedział, że sprawa jest ważna. Tak było w moim przypadku. Sławek zaproponował kawę i po kieliszku koniaku. Znak to był oczywisty, że sprawa jest bardzo poważna.
Usłyszałem: za półtora roku będziemy obchodzić czterdziestolecie zwycięstwa. Zamierzamy uczcić rocznicę wydaniem okazałego albumu , proponuje ci jego redakcję.
Sławku: ja nigdy nie służyłem w wojsku, zatrudniasz kilku pułkowników, oni zrobią to najlepiej.
Wiem, że nie służyłeś, dlatego powierzam ci redakcję. Nie mogłem odmówić. Ministerstwo Kultury przyznało mi za album nagrodę
Pewnego dnia Dobrosław Kobielski podał do publicznej wiadomości, że KAW rozpoczyna w całym kraju skup makulatury. W środowisku wydawców pojawiły się złośliwe komentarze: KAW będzie kupował własne książki, by ratować się przed bankructwem.
Skupioną makulaturę Kobielski sprzedał Szwajcarom, a za franki kupił, „fotoskład”, był to pierwszy w Polsce skład komputerowy! Na Wilczą przyjeżdżali oglądać „to cudo” dostojnicy partyjni i ministrowie. Tadeusz Olszański, kierownik działu sportowego w Redakcji Wydawnictw Seryjnych, zaproponował mi, by stworzyć „Czytadło”, popularny periodyk do czytania w autobusie, tramwaju, w pociągu. Na kilku zebraniach redakcji zastanawialiśmy się nad treścią „Czytadła”. pomysł wszystkim się podobał, ale niemal jednogłośnie odrzuciliśmy nazwę. Anna Susicka zaproponowała tytuł „Fikcje i Fakty”. Kobielski pomysł zaakceptował. „Fikcje i Fakty” sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Nakład 200.000 rozszedł się bez zwrotów. I właśnie wtedy, z najbielszego domu w Polsce, przyszło do Kobielskiego pismo, w którym pytano go kto wydał zgodę na wydawanie miesięcznika, skąd papier…? Przyjazd na Wilczą zapowiedział nawet członek Biura Politycznego KC PZPR, towarzysz Jan Główczyk. Pocieszałem Sławka, że Janek (byłem z nim po bruderszafcie) to porządny człowiek i da się przekonać. Nie wiedziałem wówczas, że KAW po publikacji zdjęć przez Kobielskiego w „Perspektywach” nie ma prawa wydawać żadnych czasopism. Sprawa stawała się poważna. Dostarczyłem szefowi pismo z Biblioteki Narodowej, że „Fikcje i Fakty” są zaliczane do książek. Po wizycie członka Biura Politycznego na Wilczej Kobielski zarządził ocenę merytoryczną „FiF5.” Dwie różne oceny, krytyczna i pozytywna. Bardzo żywa dyskusja na otwartym zebraniu partyjnym. „Fikcje i Fakty” uratowano.
Następne zdarzenie. Pewien literat przysłał do KAW opowiadania. Jeszcze redaktorzy nie skończyli czytać tekstu, a już otrzymałem z warstw górnych pytania, kiedy się książka ukaże? Redaktorzy, magistrowie filologii polskiej, ocenili tekst negatywnie. Przeczytałem opowiadania, zgodziłem się z recenzentami. Wtedy Kobielski poprosił o informację. Przedstawiłem mu naszą ocenę dodając, że wysłałem, zgodnie z procedurą, tekst do dwóch recenzentów zewnętrznych. Nie podałem nazwisk. O recenzję opowiadań, bez ujawniania nazwiska autora, poprosiłem Romana Bratnego i Wojciecha Żukrowskiego. Musiano, na szefa KAW mocno naciskać, bo zadzwonił, nieco zdenerwowany i zapytał, kiedy otrzyma recenzje. Wtedy ujawniłem nazwiska recenzentów. W końcu udało się termin ustalić. Kobielski poinformował mnie, o terminie posiedzenia kolegium KAW i o tym, że zaprosił ministra kultury i sztuki, pana profesora Aleksandra Krawczuka, autora poczytnych książek oraz panów Bratnego i Żukrowskiego. Byłem tak zdenerwowany, że nie zapytałem recenzentów, jak tekst oceniają. Kiedy po oficjalnej części posiedzenia w gabinecie pojawiły się panie z kawą, ciasteczkami i koniakiem, Wojciech Żukrowski poprosił o ujawnienie nazwiska autora opowiadań. Gdy usłyszał nazwisko, powiedział: „teraz państwo widzicie z kim ja muszę pracować.” Kobielski był zadowolony z przebiegu kolegium, przynajmniej na pewien czas „literaci” wspierani przez „aparatczyków” przestaną słać na Wilczą swoje arcydzieła. Z Dobrosławem Kobielskim łączyła mnie prawdziwa przyjaźń. Często się różniliśmy w ocenach i toczyliśmy spory. Nigdy nie dał mi odczuć, że jest szefem. Każdemu życzę takiego szefa. Był człowiekiem, który wyprzedzał swój czas. Szanował ludzi, okazywał im zrozumienie i życzliwość. Zasłużył się dobrze polskiej kulturze.