DZIEŃ APOKALIPSY

Uważny obserwator mógł się spodziewać, że ten dzień zbliża się nieuchronnie. Atmosfera napięcia w kraju narastała, zwłaszcza po radomskim oświadczeniu o „targaniu po szczękach.” Wśród członków partii, a przede wszystkim w aparacie partyjnym, nie ukrywano zaniepokojenia. W Wytwórni Filmów Dokumentalnych, podobnie jak w kraju, wyrosły bariery do tej pory niespotykane. Ludzie, którzy od lat razem pracowali, nagle zaczęli patrzeć na siebie z ukosa.                                                        W redakcji Polskiej Kroniki Filmowej członkowie „Solidarności” założyli biało- czerwone opaski, nie słyszało się głośnych rozmów, nikt nie opowiadał nowych kawałów. Jedna osoba z opaską na ręku, poinformowała mnie, kto będzie moim następcą, „gdy na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”.                                                                                                               Z relacji ekip wracających ze zdjęć z Polski, dowiadywałem się o rosnącym napięciu w zakładach pracy. Wieści przywożone z terenu przez ekipy PKF potwierdzał biuletyn Biura Prasowego Rządu, który zawierał „POUFNE” wiadomości i był kierowany imiennie do ograniczonej grupy osób, a „Informacje – głosił dopisek biuletynu – przeznaczone są do wiadomości adresata. Jeżeli redakcja pragnie wykorzystać jakieś informacje – prosimy je sprawdzić we własnym zakresie”. W biuletynie z 11 grudnia 1981 r. przeczytałem: „W całym kraju utrzymuje się atmosfera dużego napięcia. Główną przyczyną tego stanu rzeczy są podejmowane przez „Solidarność” różnorodne akcje: masówki, zebrania, wydawanie oświadczeń, przeprowadzanie ankiet i plebiscytów. Wpływ na sytuację mają także trudności rynkowe.” „Komisje Zakładowe „Solidarności” rozwijają agresywną propagandę antypartyjną i antyrządową. Twierdzi się np., „że w rządzie i partii są silne grupy dążące do konfrontacji, aby utrzymać swoją, niekontrolowaną władzę, nie chcą ani poważnych rozmów, lecz szukają pretekstu do wprowadzenia stanu wyjątkowego.” /Kalisz/. „Mnożą się pogłoski i plotki, których celem jest zastraszenie społeczeństwa i wywołanie atmosfery paniki. Np. w Zakładach „Ponar – Remo” w Kępnie / woj. Kaliskie/ rozgłaszane są wiadomości o „liście 18 tys., którzy powinni być straceni.” Na masówce z udziałem przedstawicieli stoczniowców gdańskich, jaka odbyła się w KWK „Wawel” twierdzono, że „jeżeli do 15 grudnia nie zostanie powołany Trybunał Narodowy to członkowie „Solidarności uzbrojeni pójdą na Warszawę”, zaś na podobnej masówce w KWK „Pokój” rzucono hasło autonomii Śląska, który za pół roku będzie mógł wykupić pozostałą część Polski. Nawoływano tam także do zmiany rządu gen. Jaruzelskiego. „Odnotować też można głosy załóg wypowiadające się za porozumieniem narodowym, stwierdzające, że „na dole można się dogadać” /Profarbet w Ostrowie Wlkp./ oraz wnioskujące o potrzebie ponownego spotkania Premiera W. Jaruzelskiego z Prymasem J. Glempem i Przewodniczącym L. Wałęsą.” „Aktyw partyjny uważa, że natychmiastowego przeciwdziałania wymagają próby tworzenia bojówek „Solidarności”. Próby takie podjęto m.in. w trzech zakładach woj. łomżyńskiego, w „Befamie” w Bielsku – Białej, w KWK „Staszic” w Katowicach, w Hucie „Hortensja” w Piotrkowie Trybunalskim…”                         W niedzielę, 13 grudnia 1981 roku, podczas śniadania włączyłem telewizor, generał Wojciech Jaruzelski, informował o wprowadzeniu stanu wojennego. Natychmiast udałem się na Chełmską. Pierwszych żołnierzy przy koksownikach zobaczyłem na skrzyżowaniu Belwederskiej z Dolną, Chełmską i Sobieskiego. W budynku WFD panowała pustka. W redakcji PKF czekali operatorzy Janusz Kuźniarki i Zbigniew Skoczek. Ich kamery nie zostały zamknięte, bo poprzedniego dnia filmowali I Kongres Kultury Polskiej, więc po zakończeniu obrad, 12 grudnia wieczorem, zabrali kamery do domu. Przed budynkiem stały fiaty 125p z napisem „Polska Kronika Filmowa”, które „zafundował” kronice Piotr Jaroszewicz.                                           W redakcji filmów dokumentalnych nie było żywej duszy, wszystkie drzwi pozostały zamknięte, o czym dowiedzieliśmy się od Krzysztofa Szmagiera, który zawitał do naszej redakcji jako jedyny dokumentalista zatrudniony na Chełmskiej. Szybko podjąłem decyzję, że wyruszamy filmować Warszawę, wtedy Szmagier poprosił o to, żeby mógł wziąć udział w filmowaniu. Pojechał z Januszem Kuźniarskim, a ja ze Zbyszkiem Skoczkiem udaliśmy się na ulicę Mokotowską, gdzie mieściła się siedziba „Solidarności”. Tu Zbyszek zrobił pierwsze zdjęcia oddziału ZOMO. Zomowcy w hełmach, osłonięci tarczami maszerowali całą szerokością ulicy w stronę Koszykowej. Ten marsz uzbrojonych ludzi wyglądał groźnie i robił, niezatarte do dziś w mojej pamięci ponure wrażenie. Na pl. Zbawiciela Zbyszek sfilmował pierwsze drukowane i ręcznie pisane protesty przylepione na murach budynków i kościoła. Stąd szybko wycofaliśmy się, bo zauważyłem, że zbliżają się do nas dwa umundurowane i uzbrojone patrole. Nie mieliśmy zezwolenia na filmowanie, naruszaliśmy dekret o stanie wojennym, bałem się, że zostaniemy zatrzymani i skonfiskują nam naeksponowaną taśmę. Przed kinem, „Moskwa”, gdzie wyświetlano film „Czas Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli, sfilmowaliśmy czołg na tle tytułu filmu „Czas Apokalipsy”, później ujęcie to zrobiło ogromną karierę, nabrało wręcz symbolicznej wymowy. Po powrocie na Chełmską, mimo niedzieli, zastałem w redakcji, wszystkich redaktorów i operatorów, niestety, kamery były już zaplombowane i dla większej pewności drzwi opieczętowano. Najważniejszym człowiekiem stał się komisarz w wojskowym mundurze. W WFD spustoszeń nie poczyniono, nie zarekwirowano naszego materiału. Ale nawet najwięksi przeciwnicy ustroju ucichli i nikt z nich nie naruszył dekretu o stanie wojennym, oprócz Krzysztofa Szmagiera. Reżyser serialu „07 zgłoś się” 13 grudnia 1981 roku pracował dla Polskiej Kroniki Filmowej (?). Twórcy dokumentu okazali się praworządni! Kiedy po południu wracałem piechotą do domu, na rogu Chełmskiej i Sobieskiego spotkałem Ryszarda Krawza, przewodniczącego wytwórnianej „Solidarności”, zziębnięty, pytał czy go poszukują na Chełmskiej, po to, by go aresztować? Uspokoiłem pana Ryszarda, oświadczając, że nie widziałem w WFD ani jednego wojskowego i nie zauważyłem nikogo kto chciałby go zamknąć. Redaktorzy i operatorzy PKF, każdego roboczego dnia w stanie wojennym przychodzili do redakcji, ale atmosfera, ta sprzed stanu wojennego już nie wróciła. Tylko raz Basia Dudkiewicz powtórzyła powiedzenie zasłyszane w pociągu na trasie Otwock – Warszawa: „Persil gówno, OMO gówno, tylko ZOMO pierze równo”.                                                                                                                                       Posiedzenia Komisji Weryfikacyjnej trwały 4 i 5 stycznia1982 roku i odbywały się w gabinecie redaktora Henryka Jantosa, szefa redakcji filmów dokumentalnych. Przesłuchiwano tylko pracowników Polskiej Kroniki Filmowej, mnie jako szefa wzywano dwa razy. Nie miałem złudzeń, jaką członkowie Komisji Weryfikacyjnej w składzie: Konrad Kaszewski, Andrzej Tomczyk, Maciej Krasicki, pułkownik Antoni Kazan, Marcisz i Andrzej Prochwicz, podejmą decyzję.                                                                                           Przesłuchano najpierw dziennikarzy i operatorów PKF, a na koniec rozmów w pierwszym dniu poproszono mnie. Już z charakteru pytań, jakie członkowie komisji zadawali pracownikom, zorientowałem się, że nie mam żadnych szans u Jana Grzelaka – głównego weryfikatora dziennikarzy. Pierwsze pytanie brzmiało: kto wydał wam towarzyszu zgodę na filmowanie w dniu 13 grudnia i czy zdajecie sobie sprawę z tego, że naruszyliście dekret o stanie wojennym? Odpowiedziałem, że jako kronikarz nie mogłem postąpić inaczej i że jestem przygotowany na poniesienie konsekwencji. Byłem zaskoczony niektórymi pytaniami, które świadczyły o tym, że ludzie mnie przesłuchujący byli dobrze przygotowani i znali tematy ukazujące się w PKF. Zadano mi na przykład pytanie, jaką gazetę miałem na myśli w temacie o uszczelnianiu okien?                                  – „Rzeczywistość” to przecież widać na ekranie – odpowiedziałem.                        Czy nie wydaje się wam towarzyszu, że tematy o „Solidarności” zbyt często ukazywały się w kronice? Kto z dziennikarzy i operatorów PKF wywierał na was największą presję. Kto jawnie krytykował politykę partii? Co mogłem im odpowiedzieć? Za wszystkie zrealizowane i opublikowane tematy w PKF odpowiedzialność ponoszę wyłącznie ja, albowiem do 13 grudnia 1981 roku w kronice decyzję podejmowałem jedynie ja. To prawda, czasami zasięgałem rady członków kolegium, ale decyzje podejmowałem zawsze osobiście. Prawdą jest również to, że w zespole trwały ożywione dyskusje, jak w każdej redakcji naturalne. Drugiego dnia proszono mnie o scharakteryzowanie dziennikarzy i operatorów.                                                          O wszystkich wypowiedziałem się pozytywnie. Jedynie o Januszu Otamarze mówiłem negatywnie, jako o dziennikarzu i człowieku. W kilkanaście dni po zakończeniu prac komisji zostałem zaproszony do Wydziału Prasy KC PZPR. Zastępca kierownika wydziału Rowiński poinformował mnie, że partia cofa mi swoje zaufanie, a to znaczy, że zostanę odwołany ze stanowiska redaktora naczelnego Polskiej Kroniki Filmowej. Po tym oświadczeniu wyszedł z gabinetu, pozostawiając na stoliku przy którym siedzieliśmy, teczkę z zapiskami rozmów z dziennikarzami i operatorami PKF przeprowadzonymi przez komisję weryfikacyjną. Nie zajrzałem, choć korciło mnie ogromnie, do teczki. Przegrywałem z podniesioną głową. Wiele tygodni później spotkałem na Nowym Świecie Konrada Kaszewskiego. Zapytał mnie, dlaczego nie powiedziałem komisji prawdy? Gdybyś wskazał tych, którzy najbardziej rozrabiali, nie postawilibyśmy wniosku o twoje odwołanie ze stanowiska redaktora naczelnego PKF.                                                                                             – Konradzie – zapytałem – znamy się parę ładnych lat, sądzę, że jesteś porządnym człowiekiem. Czy postąpiłbyś na moim miejscu inaczej? Towarzysz, Witalis Jankowski, p. o. dyrektora Wytwórni Filmów Dokumentalnych przysłał mi pismo informujące, że w związku z mianowaniem, Krzysztofa Szmagiera, na stanowisko redaktora naczelnego Polskiej Kroniki Filmowej zostaję z tego stanowiska odwołany. Odwołanie mnie nie zdziwiło, ale mianowanie Krzysztofa Szmagiera na moje miejsce było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Mnie odwołano m.in., dlatego, że naruszyłem dekret o stanie wojennym, Krzyśka, który podobnie jak ja ten dekret naruszył, nagrodzono!                                                                                            No cóż, to się czasami zdarza. Nie miałem do Krzysztofa żalu, nie z nim przegrałem. Przegrałem z towarzyszem Janem Grzelakiem, głównym inkwizytorem partyjnym, prawą ręką towarzysza Stefana Olszowskiego.               A właściwie to z Jankiem też nie przegrałem. Był moim zdaniem remis. Ja go usunąłem z kolegium Polskiej Kroniki Filmowej, a po latach on mnie odwołał z funkcji redaktora naczelnego. Muszę jednak z kronikarskiego obowiązku dodać, że Janek nie stawiał przeszkód, gdy zadzwonił do niego Dobrosław Kobielski, dyrektor Krajowej Agencji Wydawniczej z pytaniem, czy może mnie zatrudnić?                                                                                                 Dodam jeszcze, że Egzekutywa POP PZPR w WFD dwukrotnie wystąpiła w mojej obronie do generała Wojciecha Jaruzelskiego, niestety, nie otrzymała nawet odpowiedzi. Może i dobrze. W każdym bądź razie wokół naszego domu zapanowała głęboka cisza.                                                                       Moja żona, Renia, też została pozbawiona pracy w Zarządzie Głównym RSW „Prasa”. Odwołała się do sądu i sprawę wygrała, ale pracy nie podjęła. Walkę toczyła o prawa obywatelskie, a nie o pieniądze!                                          13 grudnia 1981 roku straciliśmy niemal wszystkich „przyjaciół”. Nikt nas nie odwiedzał, a pewien człowiek, którego miałem prawo uważać za przyjaciela, gdy go odwiedziłem w redakcji, zamiast wypić ze mną kawę w gabinecie, poprosił mnie do redakcyjnej kawiarenki, a na świadka rozmowy sekretarza partyjnej organizacji.                                                                    Napisałem „niemal wszystkich”, bo np. Julian Bartosz, mój przyjaciel ze studiów, gdy dowiedział się, że mnie wylali, przyjechał aż z Wrocławia i zaproponował mi pracę w swojej gazecie. Potwierdzając w ten sposób powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ten gest przyjaciela pomógł mi znieść nieznośną pustkę, w jakiej wraz z żoną znaleźliśmy się w pierwszych tygodniach stanu wojennego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.